Strony

piątek, 20 maja 2016

Epilog

Uśmiechnęłam się ukradkiem do siedzącej obok blondynki i poklepałam delikatnie jej udo. Po zapewnieniu, że między nią, a mężem wszystko ułoży się na nowo nieco się uspokoiła i wzięła łyk zimnej lemoniady. Przeniosłam zdezorientowany wzrok na drzwi, które przed momentem obiły się z wielkim hukiem o własną framugę. Ujrzałam w nich znajomą twarz i poderwałam się z beżowej sofy. Wykonałam kilka szybkich ruchów w kierunku drobnej postaci.

- Nie nic mi nie jest. - usłyszałam ciche warknięcie i westchnęłam rozbawiona. Zmniejszyłam dzielącą nas odległość i objęłam dziewczynę ramieniem. - Mamo... - jęknęła istota i znacznie się obruszyła. - Przecież mówię, że nic mi nie jest. - zaakcentowała ostatnie trzy wyrazy i obróciła się na pięcie. Chciała mnie wyminąć, jednak chwyciłam jej nadgarstek i pociągnęłam w stronę salonu.

- Usiądź i opowiedz co Ci tak humorek zepsuło. - odezwała się obecna w pomieszczeniu kobieta, którą wcześniej zostawiła bez słowa, pędząc do korytarza. - Może ponarzekamy sobie razem. - dodała gładząc powierzchnię sofy. Szatynka teatralnie wywróciła oczami, ale w końcu zajęła wskazane miejsce.

- To wszystko przez Lukasa. - wtrąciła zirytowana. - Poszedł na trening, a mnie zostawił samą. Prosiłam, ale on raczył mnie tylko poinformować, że w sobotę ma jakieś tam zawody. - oburzyła się. Z mojego gardła wydobył się stłumiony chichot. - To, że ty nie masz faceta nie znaczy, że masz się ze mnie śmiać. - zacisnęła zęby. Obrzuciłam ją surowym spojrzeniem.

- Uważaj na słowa młoda. - odparłam, prostując się jak struna. Skrzyżowałam ręce na piersiach i ponownie oparłam się o tył fotela, na którym usiadłam. - Mężczyźni, a szczególnie młodzi skoczkowie z dużym potencjałem tak mają. - odrzekłam, podciągając kolana pod brodę.

- Nie broń go Malak. Nic nie powinno być ważniejsze od miłości. - powiedziała ostro Sandra, po czym przytuliła do siebie Lucy. Zaczęłam stukać palcami o oparcie siedzenia. - Nawet pasja nie może zakłócać żadnego związku. - dodała przekonana do swoich racji blondynka. - Jak tylko wrócę do domu przegadam mu do rozumu. - zakończyła stanowczo.

- To nie nasza sprawa Sandy. Niech załatwią to między sobą. Przecież nie będziemy prowadzić ich za rękę przez całe życie. Widać, że Lukas wzoruje się na swoim ojcu i czasami musi więcej potrenować, żeby dojść do perfekcji. - zauważyłam, przechylając głowę na bok.

- Masz rację, Gregor zawsze dążył tylko do ideału, aż w końcu go to zgubiło. Chciałabym, żeby nasz syn czerpał z tego radość, a nie traktował jako drogę do sławy i murowanego sukcesu życiowego. - zerknęła w kierunku mojej potomkini.

- O tym nie zabraniam Ci rozmawiać. - mrugnęłam i chwyciłam szklankę z bladą cieczą. - Nie przejmuj się Lucy, po zawodach wszystko wróci do normy. Przez 5 lat przeżywałam to samo z Twoim tatą. - zaznaczyłam, uśmiechając się do niej niemrawo.

- Pewnie dlatego się rozstaliście. - chrząknęła i podniosła się z kanapy. Coś w mojej głowie i sercu zawrzało. Nie potrafiłam utrzymać swoich emocji na wodzy i zamknęłam dłonie w mocnym uścisku.

- Przegięłaś. Do swojego pokoju, natychmiast! - krzyknęłam w jej stronę. Wtedy też ujrzałam na jej policzku pojedynczą łzę. Nie mogłam pozwolić sobie na to, aby własna córka, która właśnie opuściła pokój, wypominała mi moje błędy z przeszłości. Blondynka, która nie ruszyła się nawet o milimetr przełknęła ślinę i przesunęła się nieco w kierunku okna.

- Żałujesz? - zapytała niemal bezgłośnie. Spojrzałam na nią nieco zaskoczona. Moje wargi rozwarły się w dwóch przeciwnych kierunkach. Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały. - Żałujesz, że wtedy wybrałaś Stefana? Teraz tylko cierpisz... - szepnęła.

- Nie -odpowiedziałam pewnie. - Gdybym wtedy nie związała się z Kraftem nie miałabym tak cudownej córki, przyjaciółki i pięknych wspomnień. Nie przeżyłabym swojej prawdziwej miłości. Rozstanie to była nasza wspólna decyzja, więc nie jest mi przykro. Cieszę się, że miało to miejsce gdy Lucy miała zaledwie 5 lat. Wtedy nic jeszcze nie rozumiała. Teraz jest zupełnie odwrotnie, a ja nie chcę aby mieszała się w te sprawy. - zapewniłam.

- Ty nadal go kochasz. Nie zamydlaj mi oczu. Widać to ogromne uczucie na Twojej twarzy i w każdym Twoim geście. To Stefan okazał się nieodpowiedzialnym dupkiem i obydwie dobrze wiemy, iż wyjechał stąd, bo poczuł powiew nudy. Musisz wierzyć, że kiedyś wszystko się naprawi, bo przecież wiara czyni cuda.- stwierdziła bez namysłu Schlierenzauerowa i zatopiła nieobecny wzrok w moich pociemniałych z żalu tęczówkach.

*************************
Jest i epilog. 
Wiedziałam, że nie zakończę tego Happy Endem. 
Nie potrafiłam... 
Wybaczcie mi :(. 
Nie lubię słodkiej sielanki... Po prostu nie lubię, kiedy coś jest przesłodzone. 
Toteż właśnie tak musiało się to skończyć. 
Teraz czas na oficjalne pożegnanie z tym blogiem.
Dziękuje za każdą literę wystukaną na waszych klawiaturach. 
Za wszystkie 194 komentarze pod postami, spamem i innymi stronami ♥
Za każde pojedyncze wyświetlenie, obserwacje. 
Dziękuje mojej najdroższej Siss! Za to, ze po prostu jest i ughh <3 KA CE maj dear <3
Kiedy nowe?
Prolog mam już w myślach. 
Spisze go niebawem i umieszczę gdzieś tam w internecie. 
Dam wam znać, więc śledźcie nadal tego bloga.
 http://pusteobietnice.blogspot.com/
Rozdział tam pojawi się jednak dopiero około 17 czerwca.
Czekam na Wasze opinie <3
Pozdrawiam ;*
PS. Z boku jest ankieta ♥ -> -> ↑ ↑

wtorek, 3 maja 2016

Cud dwudziesty ósmy :)

Złożyłam koślawy podpis u dołu sporej kartki A4 i złożyłam ja na 4 części. Wsunęłam papier do koperty i szczelnie zakleiłam. Następnie przeszłam do zaadresowania listu i przyklejenia białego znaczka z napisem ,,Innsbruck'' w prawym górnym rogu. Zmrużyłam powieki, jak gdyby padały na nie ostre strumienie  światła. Tymczasem za oknem, naprzeciwko którego siedziałam lały się litrowe strugi deszczu. Podciągnęłam kolana pod brodę i nabrałam pewną ilość powietrza do płuc. Nie byłam pewna decyzji jaką wtedy podjęłam, ale wiedziałam, iż odkreślenie przeszłości jeszcze grubszą kreską będzie najlepszym rozwiązaniem dla nas obojga.

Po złudnym zapewnieniu własnego rozsądku energicznie poderwałam swoją posturę z drewnianego krzesła, które cierpliwie oczekiwało na moje dalsze poczynania. Obrzuciłam je obojętnym spojrzeniem i z ogromną pewnością siebie chwyciłam odpowiednio opisaną przesyłkę.

Do korytarza miałam niedaleko, więc ta odległość nie sprawiła mi większych kłopotów. Kiedy już ją pokonałam, zarzuciłam na ramiona podarunek od Stefana. Kadrowa kurtka była dość wygodną i bezpieczną opcją na tak chłodne i okrutne stosunkowo dni. Zanim opuściłam mieszkanie zatrzymałam się przy pewnym zdjęciu, oprawionym w szklaną ramkę. Ostrożnie zdjęłam fotografie i zacisnęłam na niej palce z taką siłą, że po chwili pobladły. Przełożyłam przedmiot w dłoń, w której już od jakiegoś czasu bytował list. Nacisnęłam klamkę i bez dłuższego zastanowienia wyszłam z domu.

***


Planowałam wysłać kopertę pocztą, ale postanowiłam, że dostarczę ją osobiście, pomimo absencji lokatora domu. Przeszłam ostatnie metry w stronę ogromnej willi. Nacisnęłam błyszczący od kropel wody dzwonek i cierpliwie czekałam na reakcję z wnętrza. Dobrze wiedziałam kogo mogę tam zastać. Minęły dosłownie dwie minuty a postać szatynki wyrosła przede mną niespodziewanie. Mruknęła coś pod nosem i spostrzegając moją posturę zamarła.

- Nie chcę zajmować Ci dużo czasu. - zaczęłam, po czym upewniłam się, że docierają do niej wszystkie moje słowa. - Proszę tylko, żebyś przekazała to Gregorowi. - dodałam wręczając zdezorientowanej kobiecie pakunek wraz z oprawioną fotografią. Kiedy miałam sprytnie obrócić się na pięcie i pomknąć do swojej własnej nory, poczułam an ramieniu uścisk postaci stojącej naprzeciwko mnie. - Sandra? Co się dzieje? - zapytałam nerwowo i obserwowałam jak istota blednie oraz słabnie w oczach.

- Chyba.. Chyba się zaczęło.. Malak pomóż mi.. - wydusiła po czym zaczęła opadać przed siebie. Chwyciłam jej posturę w trybie natychmiastowym, a z kieszeni wyjęłam biały telefon. Wtedy usłyszałam dźwięk zbijanego szkła i z przerażeniem spojrzałam na zniszczoną ramkę. Jednak szybko zapomniałam o całym incydencie i spróbowałam ocucić nieprzytomną. Weszłam wraz z nią do domu, aby nie przemóc. Usadowiłam postać na fotelu, czuwającym w przedpokoju. Delikatnie uderzyłam jej zaróżowiony od zimna policzek i już w tamtym momencie ujrzałam jej ciemne tęczówki. Odetchnęłam z ulgą i wybrałam odpowiedni numer.

Karetka dotarła po krótkim okresie czasu. Sanitariusze na siłę wcisnęli mnie do pojazdu. Niechętnie usiadłam w rogu pędzącej maszyny i cicho westchnęłam. W mojej głowie myśli przemykały szybciej, niż mijane przez auto drzewa. ,,Co ja tu robię?'' - zapytałam, ale odpowiedziała mi tylko głucha cisza.

***


Stanęłam przy recepcjonistce, która właśnie przekładała papiery z jednego stosu na drugi. Kiedy podniosła swój apatyczny wzrok na moje oblicze, chrząknęłam cicho. Wyczekiwałam oficjalnej procedury i podstawowych pytań. W środku czułam się delikatnie zestresowana całym zajściem. Wiedziałam, że to na mnie spocznie poinformowanie Gregora o narodzinach jego dziecka. Na samą myśl o tym fakcie nieco mnie zemdliło.

- Jest Pani kimś z rodziny? - zapytała, a okulary w grubych oprawkach zjechały jej na sam czubek nosa. Nie czekając długo poprawiła swoją własność i ponownie cicho westchnęła. Miałam wrażenie, że pracowała tam za karę, a nie z powołania. Najbardziej drażniły mnie takie sytuacje, w których niechęć aż wylewała się z tej drugiej osoby.

- Nie. - odparłam cicho i oschle. Ktoś kto obdarza innych negatywnymi emocjami nie zasługuje na przyjazne reakcje. Opuściła podbródek i zanotowała coś w swym bordowym zeszycie. Zastukała palcami o blat i zacisnęła rzędy pożółkłych zębów.

-Więc czego Pani ode mnie wymaga? - uniosła ton głosu i wbiła przeszywający wzrok w moje ciemne tęczówki. Zmierzyłam ją spojrzeniem pełnym dezaprobaty i nachyliłam się nieco w jej stronę.

- Odrobiny szacunku i uprzejmości, ale skoro Panią na to nie stać to chętnie zamienię słowo z Pani przełożonym. - warknęłam ostro, ponieważ kobieta zadziałała na moje nerwy jak czerwona, krwista płachta na rozwścieczonego byka. Postać zmieszała się nieco i zamknęła notatnik na cztery spusty. - Znam swoje prawa. Ma Pani obowiązek poinformować mnie o narodzinach dziecka tej pacjentki, ponieważ to ja wezwałam pogotowie i mam kontakt do jej najbliższych. - zakończyłam przymykając powieki, a zdumiona istota pokiwała posłusznie głową.

***


Schowałam telefon do kieszeni. Mina wyraźnie mi zrzedła. Okazało się, że zanim zdążyłam wysłać SMS'a do przyszłego taty urządzenie się rozładowało. Miałam ochotę cisnąć nim gdzieś daleko przed siebie, albowiem zostałam zmuszona do bezpośredniej pogadanki z Gregorem. Podeszłam do granatowego automatu, stojącego tuż przed białym budynkiem. Deszcz zelżał i zamienił się w delikatną mżawkę, co ułatwiło mi załatwienie całej sprawy.

Wybrałam odpowiedni numer, który wrył się w moją pamięć odkąd tylko go poznałam. Pierwszy sygnał... Kolejny przeciągły dźwięk... Przerwany odgłos i ciepły ton otulający moje uszy. - Halo? - usłyszałam i przełknęłam ślinę. Nie sądziłam, że to będzie tak trudne i stresujące.

- Gregor, musisz wracać, Sandra rodzi. - oznajmiłam oschle po czym zacisnęłam palce na metalowym zamku od kurtki. Zaczęłam się nim bawić, oczekując, że to choć trochę obniży poziom mojego zdenerwowania. Żołądek zawiązał mi się w supeł, więc spróbowałam rozluźnienia, nabierając sporą dawkę powietrza do płuc.

- Malak? To na prawdę ty? - spytał zupełnie ignorując wiadomość jaką mu przed momentem przekazałam. Lekki szok opanował mój sparaliżowany rozsądek i mruknęłam pod nosem coś niezrozumiałego. - Jesteśmy już niedaleko. Za godzinę będziemy na miejscu. - dodał, opanowując entuzjazm. - Do zobaczenia. - zakończył, po czym połączenie zostało w pełni zwieńczone cichym pikaniem. Odwiesiłam słuchawkę i zamyślona wróciłam do wyziębionego wnętrza.

***


Podciągnęłam kolana pod brodę. Z każdą sekundą coraz bardziej obawiałam się spotkania ze Schlierenzauerem, ale nadal w głowie widniało tylko jedno słowo ,,Jesteśmy''. Czy miał na myśli cały Team? Nie chciałam toczyć rozmowy w cztery oczy, a tym bardziej przy ciekawskich spojrzeniach całej drużyny! Chwyciłam pierwszą lepszą gazetkę, ze stołu w poczekalni i zaczęłam śledzić jej tekst.

,,Szczytem ludzkiej głupoty jest tęsknota za człowiekiem, którego prawie w ogóle się nie zna. Czy dusza i umysł stworzeń zamieszkujących naszą planetę są zdolne do zauroczenia się w cichym, skrytym w sobie osobniku? Czemu świat, który pozornie poznajemy jako by był prosty, tak bardzo komplikuje się wraz z pojawieniem się jednej, magicznej istoty? Ukazuje się ona w naszym życiu zupełnie niespodziewanie i nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, całe nasze usposobienie zmienia się. Stajemy się potulnymi niewolnikami własnego losu. Sami tłamsimy inne wartości na rzecz obcego Nam uczucia. Porzucamy ambicje, marzenia i zupełnie zatracamy się w nowych emocjach, szybszym biciu serca na sam widok ukochanej osoby. Podsumowując - ślepniemy i głupiejemy z miłości!''

Zamrugałam kilkakrotnie, a tempo mojego serca przyspieszyło.. Przymknęłam powieki i zaczęłam niemiarowo oddychać. Odłożyłam czasopismo na bok. Cały mój świat zmienił się.. Obrócił się w proch. Wtedy już byłam pewna swoich uczuć.. Byłam pewna kto tak an prawdę zamieszkał w moim sercu.
Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu i podskoczyłam na plastikowym krześle. Zobaczyłam jego... Wysokiego szatyna, którego w ostatnich dniach bałam się bardziej niż ognia. Lecz stało się coś niesamowitego. W jednej chwili wszystkie obawy zniknęły, a ja stanęłam na równe nogi, unosząc podbródek do góry.

- A więc? Przemyślałaś jeszcze raz moją propozycję? Przestaniesz w końcu okłamywać samą siebie? - zapytał, a kąciki jego ust mimowolnie powędrowały ku górze. Ku swojemu i jego zaskoczeniu odwzajemniłam przyjazny wyraz i skrzyżowałam ręce na piersiach.

- Nigdy cię nie okłamałam. Faktycznie, kilka dób temu sama tak myślałam. Dzisiaj jednak dotarło do mnie, że wybrałam złą ścieżkę. Nasz związek był tylko przystankiem w całej historii. Przeżyłam z Tobą na prawdę cudowne chwilę. Wydawało mi się, iż rezygnując z Ciebie sama sprawię sobie ból. Miałam Cię za ten jedyny ideał. - zawahałam się na chwilę. - Gregor.. Idź pod salę.. Zaraz przywitasz swojego potomka i przyszłą żonę. - uśmiech nie schodził mi z ust ani na moment. - Wybacz, ale mam coś do załatwienia. - podsumowałam i wyminęłam osłupiałego szatyna.

Wtedy nadszedł czas zmierzenia się z własnym przeznaczeniem. Miałam stanąć oko w oko ze swoim ucieleśnieniem marzeń i spełenieniem wszelkich potrzeb. Znów mogłam pamięcią powrócić do dnia, w którym naburmuszony brunet nie chciał mnie wpuścić do domu, gdzie po raz pierwszy ujrzałam prawdziwy skarb, a przecież tylko wiara czyni takie cuda, jakim on stał się dla mnie z czasem.

*********************
Jest i 28!
Ostatnia przed epilogiem.
Nie mam ochoty długo się rozpisywać.
Wszystkie przemyślenia zostawię na ostatni post na tym blogu.
Jak zwykle, mam nadzieję, że powyższy twór Wam się podoba. 
Ktoś połapał się, że ten artykuł, który przeczytała Malak nie pojawił się tu przypadkowo?
Jeśli nie to zapraszam do rozdziału 20 ♥
Nie wiem czy ktoś spodziewał sie takiego rozdziału, ponieważ ja sama go tak nie zaplanowałam :'D.
Pozdrawiam ;*