Strony

sobota, 20 lutego 2016

Cud dwudziesty pierwszy :)

- Gregor wszystko w porządku ? - spytała blondynka oplatając moje prawe ramię własną smukłą, bladą dłonią. Uniosłem wzrok na jej zaróżowiony od zmęczenia policzek. Niemal natychmiast odwróciłem spojrzenie. Za każdym razem, gdy patrzyłem na jej twarz wzbierała we mnie nowa fala wyrzutów sumienia. Nie wiedziałem właściwie dlaczego codziennie to okropne uczucie powracało ze zdwojeniem.. Może to wyznanie, przed którym broniłem się każdej doby okazało się czystą prawdą?

- Tak. - posłałem wymuszony uśmiech gdzieś w kąt pomieszczenia skąpanego w zimnej, sterylnej bieli. - Mam nadzieję, że aż tak bardzo Cię nie wymęczyli. - dodałem, chcąc jak najszybciej zmienić temat na bardziej wygodny do dłuższej konwersacji. Poczułem jak na braku mocniej zaciskają się jej palce.

- Nie.. - zaczęła takim tonem, jakby z jej oczu  miał wylać się potok lodowatych, gorzkich łez. - Zazdroszczę tym kobietom jednej rzeczy - wsparcia ze strony partnera. - dodała z wyrzutem, zdejmując z mojej kończyny własną rękę. Nie musiałem się odwracać, żeby wiedzieć, że po raz kolejny ją zraniłem. To było cholerne fatum krążące nad moją głową, jak burzowa chmura.

- Nie jestem Twoim partnerem. - wypaliłem, podnosząc się z miękkiej, skórzanej pufy. Obydwie dłonie umiejscowiłem w kieszeniach ciemnych dżinsów i nadal nie patrząc w jej stronę, krokiem wyzutym z jakichkolwiek emocji, podszedłem do okna opatrzonego białą framugą. - I nigdy nim nie będę. Między nami nic się nie zmieniło. Pomagam Ci ze względu na dziecko, które nosisz. - zakończyłem dobitnie, wyszukując w krajobrazie Innsbrucku jakiegoś szczególnego punktu.

- Michael odszedł, ona też. Bóg chce, abyśmy byli razem. Kiedy to zrozumiesz? - spytała piskliwie. Słowa rzucone przez Sandrę nie robiły już na mnie żadnego wrażenia. - Czemu mnie odrzucasz? - kolejne zagadnienie, na które nie miałem najmniejszej ochoty odpowiadać, ale sytuacja wymagała klarownego wyjaśnienia.

- Posłuchaj, bo nie będę po raz setny tłumaczył ci tego samego. Wiedz, że nie obdarzę Cię miłością po tym co zrobiłaś. Nasz związek chylił się ku upadkowi, a ty zamiast zakończyć go z honorem wskoczyłaś blondaskowi do łóżka. Już nie obchodzi mnie z kim sypiasz. Możesz co noc mieć innego. Masz dwa wyjścia. Albo przestaniesz prawić mi kazania przesiąknięte dyrdymałami i nie będziesz traktować mnie jako kochającego męża, albo biorę w tym momencie kluczyki i już w niczym Ci nie pomogę. Będę widywał się tylko z naszym potomkiem. - odrzekłem dość stanowczo, aczkolwiek nader spokojnie. Odwróciłem się w jej stronę i cierpliwie oczekiwałem reakcji, w postaci odpowiedzi.

- - STEFAN - -

Czas to jedyna rzecz, którą ostatnio znienawidziłem. Każdy kolejny dzień był dla mnie katorgą. Siedziałem nad stertą listów. Dzień wcześniej wróciliśmy z Bischofschofen. 7 stycznia miał rozpocząć swoje królowanie już za dwie godziny. Włożyłem ostatni autograf do koperty z wymalowanym różowym długopisem imieniem i nazwiskiem jakiejś fanki. W tym miesiącu postanowiłem sam zająć się pocztą od kibiców. Oderwałem przezroczysty pasek i zakleiłem list starannie przyciskając jego końce paznokciami.

Zostało 15 godzin do naszego spotkania, a mnie na samą myśl o nim nachodziły dziwne myśli. ,,Czy chcę ponownie jej pomóc?'' - stale zadręczałem własny umysł podobnymi zagadnieniami. Odłożyłem kartę obok reszty odpowiedzi na pragnienia miłośników skoków narciarskich. ,,Jestem beznadziejny..'' - po tym stwierdzeniu z dezaprobatą pokręciłem głową i wstałem od stołu. Przy tym samym meblu tak wiele się wydarzyło. Z jednej strony nachodziła mnie chęć wymazania z pamięci tych wszystkich wspomnień, z drugiej jednak starałem się aby jak najdłużej zachować je przy życiu. Opcja skrywana pod numerem serdecznie przeklinanym przez Petera Prevca była łatwiejsza do spełnienia. Albowiem nie da się od tak nabyć amnezji...
Chwyciłem krańce mojego białego T- shirtu i uniosłem je do góry, odsłaniając przy tym umięśnioną klatkę piersiową. Przeszedłem parę kroków w stronę łóżka, okrytego granatową pościelą. Jedyne o czym marzyłem to zakrycie się kołdrą po same uszy i natychmiastowe zaśnięcie..

- - MALAK - -

- Zamknij przed wyjściem. - rzucił Phillip, przybierając kamienny wyraz twarzy. Tuż przed moim nosem umieścił, odbijające światło, srebrne kluczyki od restauracji. - Ufam Ci. - dodał, przecierając dłońmi podkrążone nieco oczy. - Jutro wraca Hannah. Spisujesz się dobrze. Wyeliminuj spóźnienia, a pozwolę Ci tu zostać na stałe. - jego powieka zjechała w dół i ponownie uniosła się ku górze. Przelotne mrugnięcie spowodowało pojawienie się na moich ustach niemrawego uśmiechu.

- Dziękuje. - szepnęłam, składając na jego policzku koleżeński całus. Później mogłam tylko obserwować jak jego sylwetka oddala się w stronę drzwi wyjściowych. Kątem oka spojrzałam na kobietę, siedzącą w rogu. Dopijała już trzecią butelkę czerwonego wina. Postanowiłam podejść i zabrać puste naczynia. Wykonałam kilka ruchów w stronę najbardziej oddalonego stolika. Stanęłam przed meblem, okrytym białym, nieskazitelnym obrusem. Wzięłam do ręki kieliszek, który ledwo co utrzymywał pionową pozycję.

- Przepraszam, ale za chwilę zamykamy. - powiedziałam spokojnym tonem, zbierając pozostałe szklane przedmioty. Zostałam obrzucona surowym spojrzeniem ze strony siedzącej postaci. Kąciki jej oczu emanowały swą dobitną czerwienią. Po policzkach istoty stale spływały słone krople. Odniosłam do kuchni delikatne talerzyki, miseczki i szklanki. Ułożyłam je w zlewie. Prawą dłonią sięgnęłam po paczkę chusteczek higienicznych. Wróciłam do klientki. Podałam przyniesione rzeczy. Zrobiłam to, gdyż wcześniej spostrzegłam brak cienkich serwetek, które w spokoju spoczywały na kolanach zapłakanej prawniczki.

- Wiesz jak to jest..? Kochasz kogoś, a musisz go zostawić, bo pieprzony los tak chciał? - spytała, nie oczekując odpowiedzi. Faktycznie jej nie udzieliłam. Wbiłam pusty wzrok w bordową ciecz skrzącą się w zielonej butelce. Miałam ochotę opaść bezwiednie na krzesło i wykonywać dokładnie te same czynności, które kobieta przez ostatnie trzy godziny. Czemu ludzie, aż tak doszczętnie trafiają w sedno problemu, który akurat w danym momencie życiowej drogi mnie zadręcza? Czy moje kłopoty są pospolite?

- Zamówię Pani taksówkę. - wychrypiałam nie obdarzając jej nawet jednym spojrzeniem. Jedyne na co miałam ochotę to ponownie ujrzeć roześmianą twarz Gregora.. Sprawić, abyśmy znowu byli razem.. Ale to było niemożliwe. Sama zakończyłam naszą świetlaną przyszłość, a on miał teraz inne zmartwienia na głowie. Moim ostatnim ratunkiem przed popadnięciem w depresję i samotność był Stefan.

- Dam sobie radę. Jestem niezależną, silną kobietą. - wybełkotała unosząc własną posturę do góry. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa i cała sylwetka znacznie się zachwiała. Chwyciłam dłonią jej ramię i z ogromną siłą przeciągnęłam w kierunku odwrotnym do podłogi. Zacisnęła zęby i ponownie chciała zasiąść na drewnianym krześle. Wtedy zerknęłam na nią wzrokiem przepełnionym stanowczością. Zapewne tak wygląda spojrzenie każdej matki, gdy ich dziecko nie chce wykonać zadanych obowiązków. Prawniczka uległa i już dwadzieścia minut później pomogłam jej wejść do żółtego pojazdu. Podałam kierowcy należną kwotę pieniędzy i powróciłam do wnętrza.

Nie ubłagalnie zbliżała się północ. Przetarłam ścierką blat, znajdujący się tuż przy barku. Moje baczne tęczówki obiegły całą restaurację. Gdy uznałam, że jest dostatecznie czysto złapałam kluczyki. Sabira zniecierpliwiona czekała przed wejściem. Na pewno zmęczona czekaniem już chciała mnie pospieszyć, jednak jej plan zakończył się fiaskiem. Otworzyłam drzwi czarnego BMW i usiadłam na miejscu pasażera.Oczy zaszły mi czarnym smogiem.. Zamknęłam jaśminowe powieki. Z wycieńczenia zasnęłam...

***

- Wyłącz budzik. - poprosiłam ledwo słyszalnym tonem. - Zapomniałaś, że dziś mam wolne? - dodałam oburzona wtulając twarz w poduszkę. Brunetka zaśmiała się na tyle głośno, że owy wydźwięk niemal natychmiast dotarł do mojej podświadomości i odbił się donośnym echem. - Sabira. - skarciłam ją przewracając się na drugi bok.

- Jest 11 i z tego co wiem za dwie godziny masz ważne spotkanie. - odrzekła pomiędzy regularnymi napadami wesołego chichotu. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że wcale nie śmiała się ze mnie, co wywołało ogromną ulgę w głębi duszy. - Pospiesz się. - zaznaczyła ze szczególnym akcentem, po czym wstała od biurka. - To Tobie zależy. - podeszła do łóżka, na którym leżałam. Odwróciłam się do niej.

- Boję się. Dziś wszystko się zmieni. Albo będzie dobrze albo źle. Są tylko uczucia białe i czarne, nie ma innych emocji po środku. - nabrałam sporą ilość mieszanki gazów zawartej w atmosferze, a moje płuca pochłonęły ją niczym gąbka wodę. - Potrzebuję go. - zacisnęłam powieki i odsunęłam kołdrę na bok.

- Bez względu na wszystko nie możesz się teraz poddać. Może rodzice już odpuścili? - spytała. W jej głosie zaiskrzyła się nutka umierającej powoli nadziei. Uzyskała negatywną odpowiedź. Wystarczyło, że zaprzeczyłam jednym ruchem głowy.

Ruszyłam w stronę wyjścia. Chciałam udać się prosto du kuchni. Moja wędrówka została brutalnie zakłócona. Piskliwy dzwonek do drzwi był ostatnim wydźwiękiem jakiego potrzebowałam. Obrzuciłam białe drzwi surowym wzrokiem. Ze złością zatrzasnęłam górny i dolny rząd białych zębów w silnym uścisku. Moje kroki emanowały niezadowoleniem na co najmniej parę metrów. Nacisnęłam złotą klamkę.

- Pani Malak Saat? - ujrzałam dwóch funkcjonariuszy. Moje zdziwienie sparaliżowało logiczne myślenie. Nie będąc w stanie wydobyć z siebie żadnego choćby krótkiego słowa niepewnie potwierdziłam zagwozdkę jednego z mężczyzn. - Pojedzie Pani z nami. - oznajmił drugi policjant. Moje wargi rozbiegły się. Jedna poszybowała w górę, druga w dół. - Proszę o nic nie pytać. Wszystko wyjaśnimy na komendzie. - zakończył lodowatym tonem.

Moja dłoń bezwiednie osunęła się i opadła wzdłuż wcięcia w talii. Odwróciłam głowę w stronę zdezorientowanej brunetki. Moje obłąkane spojrzenie spotkało się z jej przerażeniem. Biegiem rzuciła się w moim kierunku i objęła ramionami. Jej ręka umiejscowiła się na moich długich pasmach. Każda kolejna chwila mijała bez udziału mojego rozsądku i świadomości. Mogłam tylko wierzyć, że to nie koniec, a przecież wiara czyni cuda.

*********************
Jest i 21. 
Nie było mnie tu 17 dni. 
Ci co śledzą mnie na asku wiedzą, że niestety na taki okres straciłam wenę i chęci do tego opowiadania.
Wszystko wróciło wczoraj wieczorem. 
Przepraszam, że tak wyszło. 
W tym rozdziale chciałam pokazać co dzieje się u głównych bohaterów.
Dużo się pozmieniało,a najgorsze dopiero przed nimi.. 
Bacznie śledźcie bloga, bo niebawem kolejny. 
Nie zostawię już moich ,,cudów'' , gdyż uświadomiłam sobie, że się do nich przywiązałam.
Malak jest silna, miejmy nadzieję, iż sobie poradzi. 
Pozdrawiam :*

środa, 3 lutego 2016

Cud dwudziesty :)

Złożyłam ostatnią rzecz w białym kolorze. Pamiętna sukienka.. Wszystko przywoływało mi wspomnienia, które niewątpliwie były bolesne. Musiałam od tego odpocząć. Odetchnąć nowym powietrzem. Chciałam wyjechać. Odciąć się od szarej smutnej rzeczywistości. Jak zwykle wraz z komplikacjami pojawiała się w mojej głowie koncepcja ucieczki. Nie miałam odwagi ani siły na walkę z uczuciami. Emocje skierowane w stronę Gregora musiałam odkreślić grubą linią i wyrzucić na zawsze z pamięci. Jeszcze tylko kosmetyczka i już mnie tu nie będzie. Wyjdę, zamknę za sobą drzwi i już nie wrócę. Gdyby to tylko było takie proste. Mój misterny plan legł w gruzach wraz z odgłosem przekręcania klucza w zamku drzwi wejściowych. Wzięłam do ręki niewielką torbę i opuściłam mój dotychczasowy pokój. Nie rozglądałam się na boki, nie odczuwałam takiej potrzeby, a jednak ta czynność przydałaby mi się w zaistniałej sytuacji. Z całym impetem wpadłam na Stefana.

Pod wpływem zderzenia osunęłam się bezwładnie na podłogę, on upadł tuż przy mnie. Siedzieliśmy na drewnianym podłożu twarzą w twarz, w całkiem niewielkiej odległości. Kątem oka zerknęłam na jego tęczówki wyblakłe, smutne, zamglone,  przepełnione bólem. Oczy miał podkrążone i lekko zaczerwienione. Po raz pierwszy widziałam go w takim stanie od czasu pogrzebu. Spoczywaliśmy tak krótką chwilę. Po owym okresie czasu na jego policzkach zalśniły słone łzy. Znowu płakał. Nie bał się okazywać własnych emocji.. Pomimo, że był mężczyzną umiał przyznać się do odczuć jakie w danym momencie władały jego organizmem.

- Zostawiasz mnie? - spytał zdławionym głosem. Dobitnie się we mnie wpatrywał. - Po tym co teraz się wydarzyło tak po prostu chcesz wyjechać ? Nic dla Ciebie nie znaczę? - wbił kolejne ostrze prosto w moje krwawiące serce. Zacisnęłam wargi w wąską linię, próbując się uspokoić. Położyłam dłoń na jego ramieniu.. Szybko ją strącił. -Chciałbym być tak obojętny jak ty. Oddaj mi swoją bezuczuciowość, chłód, okrucieństwo. - wymieniał po kolei, na nowo mnie raniąc. Ale czy ja go nie krzywdziłam? O wiele bardziej niż on słownie..

-Stefan.. Nie dam rady.. - zdołałam wydusić przez zaciśnięte zęby. Pokręcił przecząco głową i odgarnął kosmyk włosów, który zsunął mi się na czoło.

-Gdybyś wykazała choć trochę inicjatywy... Pomógłbym Ci.. Przeszlibyśmy przez to razem.. Chciałem ci to zaproponować, ale jest już za późno. Ten świat zobojętniał.. Mój świat, który dostrzegłem w Tobie właśnie runął. Możesz odejść. Drzwi są otwarte, a ja nie będę Cię już więcej zatrzymywał. - zakończył podnosząc się z ziemi. Powoli powędrował w kierunku schodów. - Jeśli chcesz zostać w Austrii, to nie w tym domu. Nie jest on przytułkiem. - rzucił na odchodne i powędrował na górę.

Nie mogłam wyjść z szoku. Przez kilkadziesiąt minut starałam się przyswoić jego słowa. Każde zdanie wypływające z jego ust, ale mój mózg uodpornił się na ową czynność. Rozsądek pokierował moim organizmem. Chwyciłam torbę i opuściłam biały budynek, zostawiając w nim cząstkę siebie i swoich wspomnień...

~ Stefan ~

Ubrałem koszulę w kratę. Nadszedł czas na odwiedzenie sali konferencyjnej. Kolejne rozmowy z dziennikarzami. Tym razem na temat rozpoczynającego się Turnieju Czterech Skoczni. Wypsikałem ubranie sporą ilością moich ulubionych perfum. Silna woń z dużą siłą uderzyła w moje nozdrza. Przejechałem dłonią po włosach, delikatnie je mierzwiąc. Odstawiłem flakonik z pachnącą cieczą i rzuciłem ostatnie spojrzenie na własne odbicie. Nie wyglądałem jak chodząca porażka.

Opuściłem małą łazienkę umieszczoną w jednym z hoteli w miasteczku zwanym Oberstdorf. Następnie wyszedłem na korytarz. Hol rozciągał się na dość długą odległość, którą pokonałem w dość krótkim czasie. Wszystkie mijane pokoje były pozamykane, gdyż wszyscy już tłoczyli się na dole. Nigdzie mi się nie spieszyło. Jeśli faktycznie zależało im na porozmawianiu ze mną musieli trochę poczekać. Może i stałem się bardziej zamknięty w sobie i arogancki, ale kto chciał to już dawno się z tym pogodził.

Wcisnąłem przycisk oznaczony cyfrą 0 i już po chwili znalazłem się na parterze sporego budynku. Zostawiłem za sobą windę. Wyminąłem parę dziennikarzy z aparatami fotograficznymi w ręku i otworzyłem drzwi, skutecznie przerywając ciszę panującą podczas wypowiedzi Gregora Schlierenzauera. Wszystkie oczy zostały zwrócone na mnie. Nie zważając na ciekawski wzrok natarczywego reportera z pierwszego rzędu usiadłem obok kolegów z drużyny. Wyciągnąłem nogi i zająłem jak najwygodniejszą pozycję. Parę odpowiedzi od innych skoczków. Nudne wymiany zdań...

- Czy to prawda, że myślał Pan o skończeniu kariery z powodu śmierci Michaela Hayboecka? - pytanie zostało skierowane w moją stronę. Spojrzałem na dziennikarza jak na idiotę. Przez dłuższy czas nie potrafiłem wydusić nawet jednego krótkiego przekleństwa.

- Podobno miał pan romans z partnerką samego Gregora Schlierenzauera. Ale wkrótce ona pana zostawiła. Czy to wszystko plotki? Nie ma dymu bez ognia.. - padło z innej strony sali. Uniosłem brwi. Sytuacja wymykała mi się spod kontroli. Zacząłem rozglądać się na boki. Moje zdezorientowane spojrzenie zatrzymało się na twarzy Heinza Kuttina. Mężczyzna odchrząknął i zdecydowanym ruchem chwycił mikrofon.

- Drodzy panowie. To konferencja dotycząca Turnieju Czterech Skoczni, a nie życia prywatnego pana Krafta. Zachowajmy choć trochę szacunku i przyzwoitości. - powiedział trener naszej reprezentacji i zaprezentował jeden ze swoich eterycznych uśmieszków. Na koniec pokazał niezrozumiały znak w stronę prowadzącego ową konferencję, a ten szybko ją zakończył.
Wypadłem z sali jak pocisk. Nie miałem zamiaru dłużej znosić tych hipokrytów, hien, wrednych drapieżników. Wytrzymać z takimi ludźmi niestety graniczyło u mnie z cudem.

* * *

Drzwi do mojego pokoju zostały lekko uchylone. Przez otwór wsunął się Gregor. Jego zmieszany wzrok spoczął na mojej obróconej ku niemu twarzy. Uniósł prawą dłon i koniuszkami palców podrapał się po głowie.

-Mogę wejść? - spytał z czystej formalności. Przewróciłem oczami i zsunąłem białą kołdrę z własnego nosa. Westchnąłem cicho i przeszedłem do pozycji siedzącej.

-Prawdę mówiąc, już to zrobiłeś. - zauważyłem słusznie. Splotłem razem swe długie, kościste palce, którymi po chwili zacząłem się bawić. Schlieri opuścił podbródek. Widziałem wyraźnie, że coś go męczy i sam nie wie jak owy temat zacząć. -Opowiadaj co się stało. Chyba, że przyszedłeś pogadać o mojej wczorajszej wygranej. - zażartowałem zerkając na niego z ukosa. Jeden z jego kącików przy ustach powędrował ku górze.

- Ona chce się z Tobą spotkać. Porozmawiać. Wszystko wyjaśnić. - zaczerpnął powietrza do płuc. - Jutro po naszym powrocie.. - dokończył uciekając spojrzeniem gdzieś w bok. Zmarszczyłem brwi, a następnie całe czoło.Odchrząknąłem cicho. - Myślę, że powinniście pogadać.

- Po miesiącu milczenia obudziło się w niej poczucie empatii? - prychnąłem paznokciami przejeżdżając po materiale moich jasnych dżinsów. - Wiesz, jeszcze ją jestem w stanie zrozumieć. - tłumiony do tej pory gniew zaczął powoli narastać. - Ale ty doradzasz mi coś takiego? Bez słowa się z nią rozstałeś. W ogóle jej nie kochałeś, prawda? Była Twoją zabawką? - wymieniałem, a w jego czekoladowych oczach objawiły się pioruny. Zacisnął perliste rzędy zębów, a następnie również Swoje wargi. - Stałeś się wujkiem dobrą radą, a sam nie umiesz poukładać własnego życia? Gratuluje. - jego dłoń ułożyła się w pięść. Moc uścisku była na tyle duża, że kłykcie mu pobladły. Zmierzyłem go wzrokiem i z premedytacją cicho się zaśmiałem. Jego kończyna niemal natychmiast spoczęła na złotej klamce.

- Jesteś chamem. Podjąłeś idealną decyzję. - wymamrotał i w mgnieniu oka opuścił hotelowy, przepełniony zgniłą żółcią pokój. Przymknąłem powieki, nie mogąc znieść kłębiących się w mojej głowie myśli. Każda z nich podpowiadała mi tylko jedno - ,,Wybacz jej wszystko i przygarnij. Ona potrzebuję Ciebie i Twojego wsparcia.'' Starałem się je odgonić, jednak wszelkie próby kończyły się fiaskiem. Opadłem na łóżko, a łaskawy Morfeusz porwał mnie we własne objęcia, zabierając na wycieczkę do jego pełnej niespodzianek krainy.

* * *

Zazwyczaj nie czytywałem gazet, tym bardziej kobiecych, ale czekanie na spóźniony ponad godzinę samolot zmusza człowieka do ostateczności. Chwyciłem pisemko, spoczywające na stole i począłem przewracać kolejne strony. Żadna z nich nie przykuła mojej uwagi, czego spodziewałem się już na samym początku. Nadal nie dokonałem wyboru w sprawie spotkania z Malak. Nie sądziłem, że kolorowy gniot mi w tym pomoże. Dostrzegłem, że coraz więcej ludzi się niepokoi. Mogło oznaczać to tylko jedno - będziemy tu czekać jeszcze dość długo. Wróciłem wzorkiem do tytułu pewnego artykułu, który o dziwo mnie zaintrygował.

,,Szczytem ludzkiej głupoty jest tęsknota za człowiekiem, którego prawie w ogóle się nie zna. Czy dusza i umysł stworzeń zamieszkujących naszą planetę są zdolne do zauroczenia się w cichym, skrytym w sobie osobniku? Czemu świat, który pozornie poznajemy jako by był prosty, tak bardzo komplikuje się wraz z pojawieniem się jednej, magicznej istoty? Ukazuje się ona w naszym życiu zupełnie niespodziewanie i nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, całe nasze usposobienie zmienia się. Stajemy się potulnymi niewolnikami własnego losu. Sami tłamsimy inne wartości na rzecz obcego Nam uczucia. Porzucamy ambicje, marzenia i zupełnie zatracamy się w nowych emocjach, szybszym biciu serca na sam widok ukochanej osoby. Podsumowując - ślepniemy i głupiejemy z miłości!''

Słowa zawarte w wypowiedzi Pani profesor z collagu w Cambridge uderzyły we mnie z ogromną siłą. Poczułem jakbym nagle doświadczył olśnienia. Utkwiłem swój nieobecny wzrok w krajobrazie za oknem. Może o właśnie Bóg próbuje nas połączyć, a wiara na prawdę czyni cuda?


******************
Jest i 20. 
Całkiem neutralne w porównaniu z poprzedniczkami :) 
Powrót do szkoły po 2 tygodniach przeryw to istna katorga.
Niestety i taką sytuację trzeba przetrwać :/ 
Mam nadzieję, że powyższy twór przypadł Wam do gustu. 
Możecie wyrazić swoją opinię w komentarzach. 
Z góry dziękuje :3. 
Pozdrawiam :*