- Jeżeli zaraz mnie nie wypuścicie sama Was pozwę. Radzę dobrze to przemyśleć. - wyszeptałam z trudem. Dobrze zdawałam sobie sprawę, że była druga w nocy, ale musiałam złożyć mu wizytę. Upewnić się, że wróci do zdrowia. Nikt poza mną i Sandrą w to nie wierzył. Wszyscy obłudnie potakiwali głowami, jakby to miało mu w jakiś sposób pomóc. W oczach pielęgniarki zagościło zawahanie. Jedną z rąk trzymała na klamce, drugą zaś podrapała się po własnym policzku. Westchnęła cicho i niepewnym ruchem otworzyła białe, odrapane drzwi. Złapała mój wózek i pchnęła go w stronę korytarza. Przemieszczałyśmy się dość wolno mijając kolejne salę. Ogarnął mnie wszechobecny sterylny zapach występujący tylko w szpitalach. Znienawidziłam go od kiedy dotarł do moich nozdrzy za pierwszym razem. Kobieta zatrzymała się przy wejściu do pomieszczenia oznaczonego numerem 205. Zmrużyłam powieki i poczułam jak mimowolnie prowadzą mi się pod nimi gorzkie łzy.
W środku niewielkiego pokoju panowała ciemność. Łuna światła wpadła do niego po otworzeniu starych ,,wrót''. Przejechałam o własnych siłach przez próg i zastałam tam tylko odgłos niemrawego pikania nowoczesnego sprzętu. Wszędzie migotały zielone kontrolki. Czułam się jak w jakimś centrum dowodzenia, a nie sali szpitalnej. Istota żeńska, która początkowo była przeciwna mojej idei zamknęła za sobą drzwi. Zamglonym wzrokiem wpatrywałam się w bladą twarz blondyna. Jego szyja była otoczona sztywnym kołnierzem w odcieniu bieli. Ręce bezwładnie wystawały spoza kołdry. Klatka piersiowa unosiła się bardzo rzadko. Miałam ogromne problemy z poruszaniem własnymi kończynami, ale zdobyłam się na sięgnięcie jego dłoni. Pogłaskałam kciukiem jej zewnętrzną część. Dostrzegłam posiniałe obojczyki i przełknęłam głośno ślinę.
To wszystko przeze mnie.. To tylko moja wina.. O ile prościej byłoby gdybym wtedy nie pojawiła się w ich życiu.. Tak bardzo chcę leżeć tam zamiast niego.. Pragnę, aby był zdrowy. Co mam zrobić? Jak cofnąć czas? Wszystko niszczę.. Wszędzie gdzie tylko jestem obecna pojawia się krzywda, strach, śmierć.. Jestem przeklęta. Ludzie powinni mnie unikać.. Może świat byłby choć odrobinę lepszy gdybym w ogóle się nie narodziła?
Zamknęłam oczy. Wtedy w mojej głowie pojawił się obraz. Widziałam dokładnie dwa jasne, oślepiające wręcz światła, które z ogromną prędkością podążały w moim kierunku. To było jak jakiś tragiczny koszmar. Duże auto pędzące prosto na mnie.. Czy to..? To właśnie się wydarzyło? Miałam taki wypadek? Żadna z tych myśli nie ujawniła się w moim umyśle nigdy wcześniej.. Bóg chciał mi przekazać, że był to tylko przypadkowy zbieg okoliczności?
-Malak... - cichy szept dobiegł do moich uszu i uderzył we mnie z ogromną siłą. Uniosłam powieki. Ponownie zobaczyłam jasną buzię blondyna, którą oświetlał blask księżyca, wdzierający się do pokoju, przez niedaleko znajdujące się okno. Lekko rozwarłam usta w akcie szoku. On się obudził. Nadal to do mnie nie docierało. Kąciki jego ust zadrgały jakbym opowiedziała właśnie jakiś suchy kawał. - Słyszałem wszystko co tutaj się działo.. Nie straciłem świadomości.. Wiem co u mnie diagnozują. - zaczął wlepiając prosto we mnie niebieskie tęczówki, przepełnione doszczętnie ukrywanym bólem. - Domyślam się co mnie czeka. Góra za parę miesięcy opuszczę ten świat. - ponownie eterycznie się uśmiechnął. Słuchałam w osłupieniu każdego słowa wypływającego z jego ust. - Nie zamierzam tyle czekać. Najlepszą opcją będzie jeśli sam to skończę. - nabrałam powietrze do płuc i nie wypuszczałam go przez dłuższy czas. - Nie chcę się męczyć przez kolejne tygodnie. Na razie przy normalnym funkcjonowaniu trzymają mnie te przyrządy. - niemal niewidocznie kiwnął głową w stronę urządzeń. -Jeśli je odłączę.. Odejdę.. Bez bólu... Nic już nie będę czuł... - jego oczy napełniły się przezroczystą, słoną cieczą. Serce biło mi jak oszalałe. Nie byłam w stanie wydusić nawet cichego zaprzeczenia. Umysł pracował mi na najwyższych obrotach, tak że aż w końcu zaczął pulsować, powodując przeraźliwe boleści.
-Nie dosięgam pokrętła.. Przekręć je na 0.. - polecił, a jego powieki opadły szybko w dół. Zaczęłam jak oszalała protestować ruchami rąk. W końcu jedną z nich przytknęłam do ust starając się uspokoić. Druga nadal spoczywała na kończynie Michaela. Z mojego gardła wydobył się cichy jęk. - Będę Ci wdzięczny. Zakończysz to cierpienie.. To nie Twoja wina... Bóg chce mnie u siebie... Proszę.. Taka jest Jego wola.. Błagam Malak.. - ostatni raz urzekł mnie swoim spojrzeniem. Niewidoczna siła sprawiła, że zaczęłam się przekonywać do tej prośby. Jeśli tego chcesz Boże... Pokieruj moim ciałem. Powierzam je Tobie.. Niewidoczna siła uniosła moją dłoń i ułożyła ją na pracującym urządzeniu. Spowodowałam, że się zatrzymało... Więcej grzechów nie pamiętam ...
~ ~ ~
Padał
deszcz. Cała Austria pogrążona była w mrozie i strudze wody. Od rana
lało jak z cebra. Jak na grudzień była to dość rzadko spotykana aura.
Pogoda widocznie dostosowała się do humoru i sytuacji. Południowa część
kraju przeżywała żałobę. Straszna wiadomość dotarła do całej Europy i
wtedy też państwo, z którego pochodził wielki skoczek - Michael Hayboeck
- popadło w chandrę. Jedni mówili, że zginął z powodu nieuwagi inni o
jego bohaterskim wyczynie. Krążyła bowiem plotka, że uratował on kogoś
innego spod kół wozu terenowego. Najbliżsi zgromadzili się w kaplicy.
Media i fani otoczyli kościół. Drogi były zamknięte. Innsbruck
przepełniony płaczem i smutkiem. Wszyscy od rodziny aż po obcych ludzi
przeżywali śmierć blondyna.
A
ja...? Stałam właśnie obok trumny w kolorze mahoniu. Łzy wypłakałam
przez ostatni tydzień. Nikt nie był w stanie przełamać mojego
cierpienia. Położyłam jedną z bladych kościstych dłoni na jego policzku.
Był zimny. Nie mogłam dłużej patrzeć na nieruchomego kuzyna. Wyzuta z
emocji opadłam na ławkę stojącą w pierwszym rzędzie. Moje serce wydawało
się być uśpione. Nie czułam kompletnie nic.. Totalna pustka. Byłam
niezdolna do wykonania jakiegokolwiek gestu. Siedziałam w kościele, a
moja dusza już dawno opuściła zajmowane przez ciało miejsce. Docierały
do mnie pojedyncze słowa kapłana odprawiającego mszę pogrzebową..
Wszystko legło w gruzach.. Cały mój świat jak domino powoli się
przewracał.. Każda ważna rzecz traciła sens.
Minęło
parę godzin. Nie opuszczałam Domu Bożego. Klęczałam, a ręce miałam
złączone. Czekałam na łaskę mego Ojca.. Bez odzewu.. Mężczyzna w czarnej
sutannie zaczął gasić świeczki oświetlające wnętrze budynku. Spostrzegł
mnie kątem oka i zaczął podążać w moją stronę. Usiadł na ławce stojącej
obok.
-
Czasami w najmniej oczekiwanym momencie tracimy kogoś ważnego. - zaczął
wlepiając wzrok w pozłacany ołtarz. -Myślimy, że to już koniec, iż nic
więcej pozytywnego już w naszym życiu nie zagości. Jesteśmy tylko
ludźmi. Nie mamy wiele siły. Załamujemy się po byle porażce. Wycofujemy
się z drogi wyznaczonej przez Boga. - kontynuował. Sprawił, że mój wzrok
powędrował w jego kierunku. - Każdy krzyż na naszych barkach dodaje nam
otuchy. Nasz Ojciec chce abyśmy zawsze byli twardzi, głusi na wołanie
szatana. Bowiem to on chce Nas przemycić na swoją stronę prowadzącą
prosto do piekła. Śmierć bliskich jest dla niego dużym ułatwieniem. Pan
Michael odszedł do nieba. Jest mu tam o wiele lepiej. Na pewno chciałby
aby Pani była szczęśliwa. Nie można tej woli nie uszanować. - poklepał
moje ramię w celu pocieszenia. - Wierzę, że da Pani radę. W końcu kiedyś
jeszcze się spotkacie w piękniejszym miejscu niż zepsuta, przesiąknięta
wrogością Ziemia. Najważniejsze, aby nigdy nie ogarnęło Panią
zwątpienie co do wiary. - zakończył Swój monolog, zostawiając mnie z
własnymi myślami.
Czy
to Pan dał mi znak? On tak chciał? Bóg mnie potrzebuje.. Na prawdę
pragnie mojego poświęcenia. Jestem gotowa. Na wszystko. Muszę wypełnić
przeznaczone zadanie. Muszę podążać wyznaczoną przez Niego drogą, a nic
mi się nie stanie.
Wzięłam
do ręki bukiet czerwonych róż. Opuściłam Świątynie. Na dworze panował
mrok. Słychać było tylko ciche kapanie wody z rur odprowadzających
nadmiar owej cieczy. Żółte światło padało na wejście na cmentarz.
Czarna, metalowa brama lśniła pokryta kroplami deszczu. Już po chwili
znalazłam się w miejscu pochówka najbliższych zmarłych. Stawiałam każdy
krok powoli, rozglądając się ostrożnie na boki. Kiedy byłam w odległości
paru metrów od celu wizyty przepełnionego smutkiem placu, przystanęłam
na moment. Przyjrzałam się głębokiemu dołowi wykopanemu specjalnie po
to aby umieścić w nim mahoniową trumnę. Zapewne leżała już ona na samym
dnie, otoczona z każdej strony ciemną, wilgotną ziemią. Dostrzegłam
pewną postać. Szatynkę cicho łkającą nad prowizorycznym grobem
Hayboecka.
Bez
wahania ukucnęłam przy niej. Otoczyłam ją własnymi ramionami zupełnie
zapominając o naszej początkowej relacji. Lekko spłoszona kobieta przez
chwilę nad czymś się zastanawiała, lecz po podjęciu owej decyzji wtuliła
twarz w moje ramię. Po upływie 5 minut odsunęła buzię od mojej kończyny
i przyjrzała mi się dokładnie.
-Boję
się... Jak mam sobie poradzić bez Michaela? Nie dam rady sama wychować
dziecka.. Ja... - nabrała powietrza do płuc i powoli je wypuściła. Jej
ciałem zawładnęły dreszcze, a następnie szloch. Wstałam i ułożyłam moją
wiązankę na stercie innych kwiatów. Zamrugałam powiekami i wyciągnęłam
rękę w stronę załamanej istoty. Niepewnie ujęła ją i podniosła się z
wcześniejszej pozycji. Ponownie przyciągnęłam ją do siebie i delikatnie
pogłaskałam po głowie.
W
umyśle toczyłam bitwę między własnymi uczuciami, a racjonalnym pomyśle,
który krążył w mojej wyobraźni od momentu śmierci kuzyna. Cofnęłam się
do tyłu. Uniosłam wzrok ku górze. Niebo wypełniło się małymi, jasnymi
plamkami. Wydawało mi się, że gwiazdy ułożyły się w słowo ,,Tak''. Ten
impulsywny znak chwycił moje serce w mocnym uścisku. Upewniłam własny
rozsądek i powróciłam spojrzeniem do pogrążonej w depresji szatynki.
-Wychowasz
to dziecko razem z jego biologicznym ojcem. Gregor wróci do Ciebie i
razem stworzycie rodzinę. Najważniejsze jest dobro tej małej istoty. To
pożegnanie, Sandra. Przekaż podziękowania chłopakom. Kocham Schlieriego,
ale nie dam rady żyć z takim brzemieniem. Do zobaczenia. - pogładziłam
jej ramię i zaczęłam się oddalać.
To
był pomysł zesłany przez Boga. Musiałam wyjechać. Myślałam że kiedy
opuszczę ten kraj wróci tu spokój i szczęście. To prawdziwy cud, że
mogłam przeżyć tu tak piękne chwilę, a przecież tylko wiara czyni takie
cuda.
************************
Jest i 19.
Sama cierpiałam, gdy pisałam powyższy rozdział.
Długo wahałam się czy właśnie tak pokierować tą historię.
Zdecydowałam jednak, że tak musi już być.
Wróciłam z wyjazdu.
Pogrążona w melancholii z powodu tęsknoty za poznanymi na koloniach ludźmi, nie mogłam stworzyć nic radosnego.
Proszę o wybaczenie i szczerą opinię.
Nie wiem co się dzieje z czcionką... Coś mi się psuje chyba...
Nie wiem co się dzieje z czcionką... Coś mi się psuje chyba...
Pozdrawiam :* <3
Zajmuję <3
OdpowiedzUsuńZaczęłam płakać. Tak po prostu. Łzy mimowolnie leciały mi z oczu.
UsuńDlaczego on umarł?! Dlaczego tego chciał?! Te pytania będę mnie jeszcze długo dręczyć.
Co teraz zrobi Stefan? Pozwoli jej odejść? On sobie nie poradzi. To dla niego katastrofa.
Sandra? Pewnie wróci do Gregora.
A Malak? Oby nie wróciła do swojej rodzinnej miejscowości. Może pomoże Stefanowi?
Mam nadzieję, że wszystko się ułoży.
A ja? Dalej choruję, dlatego przepraszam za błędy i zapraszam do siebie.
Pozdrawiam
Zapłakana PM
Nieeee! Jak..Ale Michel? Tak istotna postać w tym wszystkim? To jest niemożliwe!
OdpowiedzUsuńJest mi okropnie smutno, bo nie spodziewałabym się takiego rozwiązania. Wierzyłam, że blondas z tego wyjdzie i wszystko wróci do normy. I jeszcze to odejście Malak. Ona nie może!
Ja nie chcę, żeby Gregor wracał do Sandry. Nie zgadzam się i koniec! To jest ich wspólne dziecko, ale mogą wychowywać je oddzielnie no chyba że szatyn nadal do niej coś czuje. Nie wiem, co będzie dalej, ale moje najgorsze obawy powoli się sprawdzają.
Czekam na kolejny :*
Michi nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee<3;**
OdpowiedzUsuńMatko...
OdpowiedzUsuńObiecałam sobie że nie będę płakać... Mój plan legł w gruzach. Wzruszyłam się. Bardzo.
Michael odszedł. Nie chciał cierpienia. Ale Malak! Nie może znikać. To podwójny cios w serce. A może nawet potrójny? Gregor nie może wracać do Sandry!
Boje się co ty jeszcze wymyślisz :/
Muszę czekać na następny
Buziaki:*
Kurde...
OdpowiedzUsuńNie wiem, co mam napisać. :x
Po pierwsze jestem zła. Zła na Malak, że przekręciła to pokrętło. Gdyby tego nie zrobiła Michaela by żył. Żyłby może nie wieczność. Moze te kilka miesięcy... ale teraz byłoby inaczej.
Boli ją ta strata.
Widzę, ze Malak jest bardzo religijna, ale wydaje mi się, że jeśli Bóg faktycznie chciałby zabrać Michiego do siebie, zrobiłby to od razu. Michael przeżył ten wypadek, co dla mnie jednoznaczne jest z próbą. Próbą na życie. Może wydarzyłby się jakiś cud i skoczek dożyłby później starości? :)
Cóż...
Malak teraz nie może zniknąć. To piękne i szlachetne, że mimo tego, iż kocha Gregora, ważniejsze jest dla nie dobro jego dziecka. Piękne, że nie chce, by Sandra została sama z dzieckiem, ale nie może zniknąć. :x Nie może, bo mimo wszystko bardzo ją lubię. :)
Z niecierpliwością czekam na kolejny cud! ;)
Buziaki! ;*
Witam! ;*
OdpowiedzUsuńEch... Co z tą Malak?
Nie, ona nie może teraz odejść... Ja rozumiem, że dziecko Grega i Sandry to dla niej poniekąd cios i wie, jak powinna się zachować, ażeby taka kruszynka była szczęśliwa, ale... może warto spróbować, mimo wszystko?
No i Michi... Ech... Brak mi słów...