wtorek, 26 stycznia 2016

Cud dziewiętnasty :)

- Nie może Pani jeszcze wstawać. Organizm jest bardzo osłabiony. Radziłabym zaczekać. - odrzekła wymijająco blondynka w białym fartuchu. Rzuciłam jej spojrzenie przepełnione wrogością i ponowiłam prośbę o odwiedziny u Michaela. - Nie mogę brać na siebie takiej odpowiedzialności. Jeśli coś się Pani stanie zaskarżą mnie. - usłyszałam w odpowiedzi na zadane pytanie.

- Jeżeli zaraz mnie nie wypuścicie sama Was pozwę. Radzę dobrze to przemyśleć. - wyszeptałam z trudem. Dobrze zdawałam sobie sprawę, że była druga w nocy, ale musiałam złożyć mu wizytę. Upewnić się, że wróci do zdrowia. Nikt poza mną i Sandrą w to nie wierzył. Wszyscy obłudnie potakiwali głowami, jakby to miało mu w jakiś sposób pomóc. W oczach pielęgniarki zagościło zawahanie. Jedną z rąk trzymała na klamce, drugą zaś podrapała się po własnym policzku. Westchnęła cicho i niepewnym ruchem otworzyła białe, odrapane drzwi. Złapała mój wózek i pchnęła go w stronę korytarza. Przemieszczałyśmy się dość wolno mijając kolejne salę. Ogarnął mnie wszechobecny sterylny zapach występujący tylko w szpitalach. Znienawidziłam go od kiedy dotarł do moich nozdrzy za pierwszym razem. Kobieta zatrzymała się przy wejściu do pomieszczenia oznaczonego numerem 205. Zmrużyłam powieki i poczułam jak mimowolnie prowadzą mi się pod nimi gorzkie łzy.

W środku niewielkiego pokoju panowała ciemność. Łuna światła wpadła do niego po otworzeniu starych ,,wrót''. Przejechałam o własnych siłach przez próg i zastałam tam tylko odgłos niemrawego pikania nowoczesnego sprzętu. Wszędzie migotały zielone kontrolki. Czułam się jak w jakimś centrum dowodzenia, a nie sali szpitalnej. Istota żeńska, która początkowo była przeciwna mojej idei zamknęła za sobą drzwi. Zamglonym wzrokiem wpatrywałam się w bladą twarz blondyna. Jego szyja była otoczona sztywnym kołnierzem w odcieniu bieli. Ręce bezwładnie wystawały spoza kołdry. Klatka piersiowa unosiła się bardzo rzadko. Miałam ogromne problemy z poruszaniem własnymi kończynami, ale zdobyłam się na sięgnięcie jego dłoni. Pogłaskałam kciukiem jej zewnętrzną część. Dostrzegłam posiniałe obojczyki i przełknęłam głośno ślinę.

To wszystko przeze mnie.. To tylko moja wina.. O ile prościej byłoby gdybym wtedy nie pojawiła się w ich życiu.. Tak bardzo chcę leżeć tam zamiast niego.. Pragnę, aby był zdrowy. Co mam zrobić? Jak cofnąć czas? Wszystko niszczę.. Wszędzie gdzie tylko jestem obecna pojawia się krzywda, strach, śmierć.. Jestem przeklęta. Ludzie powinni mnie unikać.. Może świat byłby choć odrobinę lepszy gdybym w ogóle się nie narodziła? 

Zamknęłam oczy. Wtedy w mojej głowie pojawił się obraz. Widziałam dokładnie dwa jasne, oślepiające wręcz światła, które z ogromną prędkością podążały w moim kierunku. To było jak jakiś tragiczny koszmar. Duże auto pędzące prosto na mnie.. Czy to..? To właśnie się wydarzyło? Miałam taki wypadek? Żadna z tych myśli nie ujawniła się w moim umyśle nigdy wcześniej.. Bóg chciał mi przekazać, że był to tylko przypadkowy zbieg okoliczności?

-Malak... - cichy szept dobiegł do moich uszu i uderzył we mnie z ogromną siłą. Uniosłam powieki. Ponownie zobaczyłam jasną buzię blondyna, którą oświetlał blask księżyca, wdzierający się do pokoju, przez niedaleko znajdujące się okno. Lekko rozwarłam usta w akcie szoku. On się obudził. Nadal to do mnie nie docierało. Kąciki jego ust zadrgały jakbym opowiedziała właśnie jakiś suchy kawał. - Słyszałem wszystko co tutaj się działo.. Nie straciłem świadomości.. Wiem co u mnie diagnozują. - zaczął wlepiając prosto we mnie niebieskie tęczówki, przepełnione doszczętnie ukrywanym bólem. - Domyślam się co mnie czeka. Góra za parę miesięcy opuszczę ten świat. - ponownie eterycznie się uśmiechnął. Słuchałam w osłupieniu każdego słowa wypływającego z jego ust. - Nie zamierzam tyle czekać. Najlepszą opcją będzie jeśli sam to skończę. - nabrałam powietrze do płuc i nie wypuszczałam go przez dłuższy czas. - Nie chcę się męczyć przez kolejne tygodnie. Na razie przy normalnym funkcjonowaniu trzymają mnie te przyrządy. - niemal niewidocznie kiwnął głową w stronę urządzeń. -Jeśli je odłączę.. Odejdę.. Bez bólu... Nic już nie będę czuł... - jego oczy napełniły się przezroczystą, słoną cieczą. Serce biło mi jak oszalałe. Nie byłam w stanie wydusić nawet cichego zaprzeczenia. Umysł pracował mi na najwyższych obrotach, tak że aż w końcu zaczął pulsować, powodując przeraźliwe boleści.

-Nie dosięgam pokrętła.. Przekręć je na 0.. - polecił, a jego powieki opadły szybko w dół. Zaczęłam jak oszalała protestować ruchami rąk. W końcu jedną z nich przytknęłam do ust starając się uspokoić. Druga nadal spoczywała na kończynie Michaela. Z mojego gardła wydobył się cichy jęk. - Będę Ci wdzięczny. Zakończysz to cierpienie.. To nie Twoja wina... Bóg chce mnie u siebie... Proszę.. Taka jest Jego wola.. Błagam Malak.. - ostatni raz urzekł mnie swoim spojrzeniem. Niewidoczna siła sprawiła, że zaczęłam się przekonywać do tej prośby.  Jeśli tego chcesz Boże... Pokieruj moim ciałem. Powierzam je Tobie.. Niewidoczna siła uniosła moją dłoń i ułożyła ją na pracującym urządzeniu. Spowodowałam, że się zatrzymało... Więcej grzechów nie pamiętam ... 


~ ~ ~

Padał deszcz. Cała Austria pogrążona była w mrozie i strudze wody. Od rana lało jak z cebra. Jak na grudzień była to dość rzadko spotykana aura. Pogoda widocznie dostosowała się do humoru i sytuacji. Południowa część kraju przeżywała żałobę. Straszna wiadomość dotarła do całej Europy i wtedy też państwo, z którego pochodził wielki skoczek - Michael Hayboeck - popadło w chandrę. Jedni mówili, że zginął z powodu nieuwagi inni o jego bohaterskim wyczynie. Krążyła bowiem plotka, że uratował on kogoś innego spod kół wozu terenowego. Najbliżsi zgromadzili się w kaplicy. Media i fani otoczyli kościół. Drogi były zamknięte. Innsbruck przepełniony płaczem i smutkiem. Wszyscy od rodziny aż po obcych ludzi przeżywali śmierć blondyna. 

A ja...? Stałam właśnie obok trumny w kolorze mahoniu. Łzy wypłakałam przez ostatni tydzień. Nikt nie był w stanie przełamać mojego cierpienia. Położyłam jedną z bladych kościstych dłoni na jego policzku. Był zimny. Nie mogłam dłużej patrzeć na nieruchomego kuzyna. Wyzuta z emocji opadłam na ławkę stojącą w pierwszym rzędzie. Moje serce wydawało się być uśpione. Nie czułam kompletnie nic.. Totalna pustka. Byłam niezdolna do wykonania jakiegokolwiek gestu. Siedziałam w kościele, a moja dusza już dawno opuściła zajmowane przez ciało miejsce. Docierały do mnie pojedyncze słowa kapłana odprawiającego mszę pogrzebową.. Wszystko legło w gruzach.. Cały mój świat jak domino powoli się przewracał.. Każda ważna rzecz traciła sens. 

Minęło parę godzin. Nie opuszczałam Domu Bożego. Klęczałam, a ręce miałam złączone. Czekałam na łaskę mego Ojca.. Bez odzewu.. Mężczyzna w czarnej sutannie zaczął gasić świeczki oświetlające wnętrze budynku. Spostrzegł mnie kątem oka i zaczął podążać w moją stronę. Usiadł na ławce stojącej obok. 

- Czasami w najmniej oczekiwanym momencie tracimy kogoś ważnego. - zaczął wlepiając wzrok w pozłacany ołtarz. -Myślimy, że to już koniec, iż nic więcej pozytywnego już w naszym życiu nie zagości. Jesteśmy tylko ludźmi. Nie mamy wiele siły. Załamujemy się po byle porażce. Wycofujemy się z drogi wyznaczonej przez Boga. - kontynuował. Sprawił, że mój wzrok powędrował w jego kierunku. - Każdy krzyż na naszych barkach dodaje nam otuchy. Nasz Ojciec chce abyśmy zawsze byli twardzi, głusi na wołanie szatana. Bowiem to on chce Nas przemycić na swoją stronę prowadzącą prosto do piekła. Śmierć bliskich jest dla niego dużym ułatwieniem. Pan Michael odszedł do nieba. Jest mu tam o wiele lepiej. Na pewno chciałby aby Pani była szczęśliwa. Nie można tej woli nie uszanować. - poklepał moje ramię w celu pocieszenia. - Wierzę, że da Pani radę. W końcu kiedyś jeszcze się spotkacie w piękniejszym miejscu niż zepsuta, przesiąknięta wrogością Ziemia. Najważniejsze, aby nigdy nie ogarnęło Panią zwątpienie co do wiary. - zakończył Swój monolog, zostawiając mnie z własnymi myślami. 

Czy to Pan dał mi znak? On tak chciał? Bóg mnie potrzebuje.. Na prawdę pragnie mojego poświęcenia. Jestem gotowa. Na wszystko. Muszę wypełnić przeznaczone zadanie. Muszę podążać wyznaczoną przez Niego drogą, a nic mi się nie stanie. 

Wzięłam do ręki bukiet czerwonych róż. Opuściłam Świątynie. Na dworze panował mrok. Słychać było tylko ciche kapanie wody z rur odprowadzających nadmiar owej cieczy. Żółte światło padało na wejście na cmentarz. Czarna, metalowa brama lśniła pokryta kroplami deszczu. Już po chwili znalazłam się w miejscu pochówka najbliższych zmarłych. Stawiałam każdy krok powoli, rozglądając się ostrożnie na boki. Kiedy byłam w odległości paru metrów  od celu wizyty przepełnionego smutkiem placu, przystanęłam na moment. Przyjrzałam się głębokiemu dołowi wykopanemu specjalnie po to aby umieścić w nim mahoniową trumnę. Zapewne leżała już ona na samym dnie, otoczona z każdej strony ciemną, wilgotną ziemią. Dostrzegłam pewną postać. Szatynkę cicho łkającą nad prowizorycznym grobem Hayboecka. 

Bez wahania ukucnęłam przy niej. Otoczyłam ją własnymi ramionami zupełnie zapominając o naszej początkowej relacji. Lekko spłoszona kobieta przez chwilę nad czymś się zastanawiała, lecz po podjęciu owej decyzji wtuliła twarz w moje ramię. Po upływie 5 minut odsunęła buzię od mojej kończyny i przyjrzała mi się dokładnie. 

-Boję się... Jak mam sobie poradzić bez Michaela? Nie dam rady sama wychować dziecka.. Ja... - nabrała powietrza do płuc i powoli je wypuściła. Jej ciałem zawładnęły dreszcze, a następnie szloch. Wstałam i ułożyłam moją wiązankę na stercie innych kwiatów. Zamrugałam powiekami i wyciągnęłam rękę w stronę załamanej istoty. Niepewnie ujęła ją i podniosła się z wcześniejszej pozycji. Ponownie przyciągnęłam ją do siebie i delikatnie pogłaskałam po głowie. 

W umyśle toczyłam bitwę między własnymi uczuciami, a racjonalnym pomyśle, który krążył w mojej wyobraźni od momentu śmierci kuzyna. Cofnęłam się do tyłu. Uniosłam wzrok ku górze. Niebo wypełniło się małymi, jasnymi plamkami. Wydawało mi się, że gwiazdy ułożyły się w słowo ,,Tak''. Ten impulsywny znak chwycił moje serce w mocnym uścisku. Upewniłam własny rozsądek i powróciłam spojrzeniem do pogrążonej w depresji szatynki. 

-Wychowasz to dziecko razem z jego biologicznym ojcem. Gregor wróci do Ciebie i razem stworzycie rodzinę. Najważniejsze jest dobro tej małej istoty. To pożegnanie, Sandra. Przekaż podziękowania chłopakom. Kocham Schlieriego, ale nie dam rady żyć z takim brzemieniem. Do zobaczenia. - pogładziłam jej ramię i zaczęłam się oddalać. 

To był pomysł zesłany przez Boga. Musiałam wyjechać. Myślałam że kiedy opuszczę ten kraj wróci tu spokój i szczęście. To prawdziwy cud, że mogłam przeżyć tu tak piękne chwilę, a przecież tylko wiara czyni takie cuda. 

************************
Jest i 19. 
Sama cierpiałam, gdy pisałam powyższy rozdział. 
Długo wahałam się czy właśnie tak pokierować tą historię.
Zdecydowałam jednak, że tak musi już być. 
Wróciłam z wyjazdu. 
Pogrążona w melancholii z powodu tęsknoty za poznanymi na koloniach ludźmi, nie mogłam stworzyć nic radosnego. 
Proszę o wybaczenie i szczerą opinię.
Nie wiem co się dzieje z czcionką... Coś mi się psuje chyba...
Pozdrawiam :* <3

piątek, 15 stycznia 2016

Cud osiemnasty :)

Pik... Odzyskałam świadomość. Nie mogłam poruszyć nawet powieką. Leżałam nieruchomo. Pewnie z perspektywy innego człowieka wyglądałam jakbym spała albo co gorsza już nie żyła. Faktycznie właśnie tak się czułam. Jakby ktoś wyssał ze mnie wszystkie siły, a na dodatek przejechał po mnie czołgiem. Nic nie pamiętałam. Gdy próbowałam sięgnąć po jakiekolwiek wspomnienie do mego umysłu, przed oczami stawał mi rozmazany obraz.

Pik... Niech ktoś wyłączy ten cholerny budzik. Chwila, budzik? Przecież nie mam takiego dzwonka w telefonie, Gregor również nie. Więc co to za dźwięk? Nagle do moich uszu dochodzi coś jeszcze.. Jakiś szmer. Przesuwanie krzeseł. Pik...

-To już tydzień. Martwię się. - stwierdził jakiś mężczyzna o znajomym głosie. - A co jeśli..? - urwał zawieszając się. Nie skończył. Ponownie nastała głucha cisza. Oprócz rzecz jasna tego durnego odgłosu pikania. Nie miałam zielonego pojęcia o bożym świecie. Nie wiedziałam co dzieje się w rzeczywistości i co doprowadziło mnie do takiego stanu. Zupełna pustka.

,,Boże, proszę daj mi jeszcze jedną szansę. Nie popełnię już tych samych błędów. Nie chcę umierać. Błagam, pomóż mi. Jesteś moją ostatnią nadzieją. Zawsze wierzyłam. Zawsze od 11 lat. Wcześniej nie byłam świadoma. Nikt mi o Tobie nie mówił. Sam wiesz najlepiej, że nie jestem idealna. Czasami zapominam o dobrych uczynkach, ale staram się być jak najuczciwszym człowiekiem. Wszakże przekładanie własnych przyjemności nad innych ludzi, nigdy w pełni nie zapewni mi idyllicznego podejścia do życia. Bo radość dajesz mi tylko ty Ojcze. ''

Poczułam nagły przypływ siły. Nie na tyle, aby się podnieść i przenieść góry znajdujące się za oknem, ale przynajmniej mogłam unieść powieki. Ponownie okazać wyblakłe, czekoladowe tęczówki. Znów zamrugać z gracja, poruszając osłoną czarnych, gęstych rzęs. Uczyniłam to. Jednak już po chwili ratując się przed zbyt dużą ilością świata zmrużyłam oczy. Jak przez mgłę ujrzałam siedzącego ze spuszczoną głową szatyna, a po drugiej stronie równie zafrasowanego Krafta. Czekałam, aż któryś z nich mnie zauważy. Nie byłam gotowa się odezwać. Gregor uniósł powoli podbródek na wysokość twarzy Stefana. Przeniósł apatyczny wzrok na mnie. Wtedy zobaczyłam jego ogromne zdziwienie zmieszane z radością.

-Malak! Malak! Obudziłaś się! Malak! - zawołał z wyraźnie wyczuwalnym podekscytowaniem. Zachowywał się jak mały chłopiec i zapewne gdybym była w stanie wybuchnęłabym głosnym, melodyjnym śmiechem. -Nawet nie wiesz jak się bałem. - dodał ponownie siadając na plastikowym krześle. Drugi mężczyzna wpatrywał się w osłupieniu we własne ręce i po chwili zniknął za drzwiami małego pomieszczenia. Zdziwiło mnie jego zachowanie.. Ponownie zacisnęłam powieki.

Ale chwila.. Gdzie ja jestem?! To nie jest hotelowy pokój! Nie.. Nie.. Nie to nie możliwe.. Nie.. Nie mów nawet..
,,Że to szpital? Brawo, masz plusa za spostrzegawczość.''
Co ty tu robisz?
,,Wróciłam, nie cieszysz się?''
Niezmiernie.
,,Wyczuwam ironię.''
Ależ skąd. Może ty mi powiesz co się stało?
,,Wiem tyle samo co ty. Tyle lat się ze mną kontaktujesz, a nadal nie pojmujesz, że ja to ty, a ty to ja.''
Zagmatwane to wszystko.
,,Idealnie pasuje do ciebie.''
Przesadzasz.
,,Nie wydaje mi się. Kto normalny wchodzi w związek po tak krótkim okresie znajomości?''
Znowu zaczynasz.
,,Spójrz prawdzie w oczy, jesteś nieodpowiedzialna.''
Mhm. Coś jeszcze?
,,Nic się nie nauczyłaś? Serio nadal go kochasz po tym co zrobił?''
To tylko głupie wyzwanie.
,,Gdyby nie chciał to by go nie przyjął.''
...
,,Czemu milczysz? Zakuło w serduszko? Może potrzeba Ci takiego bolesnego bodźca. Inaczej sama się zniszczysz.''
Mam dość.
,,Samej siebie?''
A jednak, jestem nienormalna.
,,Powiedz mi coś czego nie wiem.''

Drzwi do sali uchyliły się. Pojawił się w nich starszy pan, z okularami w grubych, złotych oprawkach na nosie. niewielkie zmarszczki okalały jego małe, nieco skośne oczy. Odsłonił część swojego białego uzębienia w szczerym uśmiechu. Patrzył na mnie jakbym była nowo narodzonym dzieckiem, na sali porodowej.

-Witamy wśród żywych. - pomachał do mnie jedną ze swych rąk. Miał ciemną karnację i bardziej przypominał mężczyznę pochodzącego z Turcji, niż rodowitego Niemca. -Miała Pani wypadek. - nieco spoważniał, widząc moją zdziwioną minę. - Wszystko skończyło się całkiem dobrze. Doznała  Pani wstrząsu mózgu, ale pamiętajmy, że zawsze mogło być gorzej. - zakończył pocieszająco. Ja starałam się przetworzyć wszystkie informacje jakie mi przekazał. Przychodziło mi to z trudem, gdyż moja głowa stale pulsowała. Wewnątrz zaś czułam, jakby ktoś miał ją od środka rozsadzić młotem pneumatycznym . -Poleży tu pani jeszcze kilka dni. Jeśli będzie się poprawiać wypis jest prawie pewnym zakończeniem naszej przygody. - nacisnął klamkę i z przyklejonym do buzi uśmiechem wyszedł.

Całkiem interesujący człowiek. 
,,Dziwny.''
Jeśli będziesz tak wszystkich postrzegała to stanę się przez ciebie aspołeczną introwertyczką.
,,Tak by było lepiej dla wszystkich.''
Dzięki za słowa otuchy w tych trudnych chwilach.
,,Tobie należy się tylko porządny kop w dupę.''
To i tak dobrze, ty jako moje sumienie, nawet na to nie zasługujesz.
,,Jestem bardziej rozsądkiem.''
Gdzie więc byłaś, gdy wplątywałam się w związek z Gregorem? Szach Mat.
,,Jednak masz rację, sumienie to dobre określenie, teraz będę Cię zadręczać własnymi wyrzutami. Zobaczymy czy nadal będziesz taka wygadana.''
Skończ. I lepiej mi powiedz czemu tu tak cicho?
,,Może myśli, że zemdlałaś?''
Z otwartymi oczami. Ty nawet na tą rolę, jaką pełnisz jesteś za głupia.
,,Przypominam - ja to ty, a ty to ja.''

-Nawet nie wiesz co czułem, kiedy leżałaś, bez żadnego znaku życia. Myślałem, że zaraz sam zejdę z tego świata. Uświadomiłem sobie ile dla mnie znaczysz.. Bez ciebie nie jestem nic wart. To może bardzo poważne deklarację jak na tak krótki związek. Ale.. Kocham Cię. Podobno widziałaś, co zaszło między mną a Sandrą. To nie miało najmniejszego sensu, wiem.. Ona już się nie liczy.. Teraz moją nadzieją na lepszy start jesteś ty. Zresetowałem dawnego siebie. Zaczynam od nowa.. Z Tobą. - przez cały ten monolog trzymał moją dłoń w delikatnym uścisku, a gdy wypowiedział ostatnie słowo musnął jej zewnętrzną część własnymi, ciepłymi wargami. Chciałam coś powiedzieć, być twardą. Ale gdy zobaczyłam jego oczy, przepełnione bólem.. Coś we mnie pękło. Mur, który budowałam w wyobraźni. Próby zakończenia tego wszystkiego widywane tak często podczas całej śpiączki.. Wszystko legło. Pozostał tylko kurz wątpliwości, który otaczał mnie w każdej chwili gdy odrywałam wzrok od jego twarzy spowitej grymasem. Siedzieliśmy w milczeniu przez dłuższą chwilę.

- Gregor.. - wydusiłam ostatkiem sił. Nie mogłam pobudzić do normalnego funkcjonowania własnych strun głosowych. -Ja też.. - próbowałam wykrzesać cokolwiek i przyniosło to skutki, opłakane, ale jednak. -Cię kocham. - zakończyłam zaciskając własne wargi. Na kołnierz, który owinięty był wokół mojej szyi spadło kilka słonych kropel. Nie tylko ból głowy spowodował mój płacz.. Cała jego wypowiedź doszczętnie mnie wzruszyła. Zamrugałam kilkakrotnie, aby strzepnąć pozostałości łez osadzonych na moich rzęsach. -Idź.. odpocznij.. - wyszeptałam zachrypniętym tonem. Pokiwał ze zrozumieniem głową. Uniósł własną posturę do góry. Nachylił się nade mną i złożył pocałunek na czubku mojej głowy.

Wyszedł. Zostawił mnie z własnymi myślami. Co się tak właściwie stało? Miałam wypadek, ale dlaczego nic nie pamiętam? To chwilowa amnezja? A może ma ona trwać już do końca? Wiem dobrze, przez co przechodziłam przez te wszystkie lata, a nie potrafię skojarzyć kilkunastu ułamków sekund, które miały miejsce tego felernego wieczoru. Byłam wtedy zła, zawiedziona, smutna. Siedziałam na ławce. Rozmawiałam z Michaelem. Tak. Wszystko się zgadza. Ale gdzie tu mogło coś pójść nie tak? Przecież Hayboeck nie rzucił we mnie kamieniem. Gdzie jest Michi? Znowu stworzyłam w głowie rzeczywistość, w której widnieją same znaki zapytania, żadnej konkretnej, klarownej odpowiedzi. Kto miał mi jej udzielić, jak nie ja sama?

Przekręciłam się na drugi bok z wielkim trudem. Poczułam przeszywający ból w okolicach kości potylicznej. Noc ogarnęła cała miejscowość. Świetnie.. Nawet nie wiem gdzie jestem. Czemu dali mi tylko ochłapy wiadomości, które nic mi nie mówią? Powinni jasno oświadczyć co zaszło 7 dni temu w Klingenthal. Ale czy buntowanie się coś da? Może warto cierpliwie poczekać na jakąś treściwą informację.

Było późno. Zbyt późno na odwiedziny.. A jednak ktoś odważył się uchylić białe, ciężkie drzwi. Sala była spowita w ciemności. Nie mogłam od razu dostrzec twarzy owego gościa, który skradał się do mnie, niczym niechciany złodziej. Ale tu byłam teoretycznie bezpieczna. Szpital to miejsce, które z reguły uważamy za ostoję spokoju i ostrożności. Nie wpuściliby o tej porze żadnego terrorysty. Co ja mówię?! A o której by wpuścili?!.. Z każdą sekundą życia uświadamiam sobie, że racjonalne myślenie opuszcza mnie wraz z energią do funkcjonowania.

-Śpisz? - usłyszałam cichy szept. Stanął w łunie światła księżycowego niemrawo wpadającego do pomieszczenia, przez okno. Moje źródło informacji. We własnej osobie - Stefan Kraft, który kilka godzin temu opuścił spowite bielą cztery ściany i przyprowadził podstarzałego lekarza. Beznamiętnie pokręciłam głową. Ten ruch wystarczył, aby zajął miejsce tuż przy moim łóżku. Spojrzał na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem, jakby analizując moje myśli. Ten zabieg w pełni mu się udał. - Pewnie chcesz poznać szczegóły? - zapytał unosząc prawą dłoń do gór. Po chwili spoczęła ona na jego karku i poruszyła się nieznacznie w celu podrapania fragmentu ciała bruneta. Potwierdziłam jego wątpliwość apatycznym kiwnięciem. -Sam chciałbym je poznać. - dopowiedział cicho. Ujrzałam na jego twarzy zmieszanie, zakłopotanie. Uporczywie wpatrywałam się w niego jak w obrazek, nie ulegając jego marnemu aktorstwu.

-Wyszłaś do toalety. Po 10 minutach zorientowaliśmy się, że długo nie wracasz. Ktoś rzucił hasło, że może poszłaś się przewietrzyć. Schlieri od razu się spiął i nie słuchając naszych tłumaczeń zaczął szukać swojej puchowej kurtki. Narzucił ją na ramiona, a ja udałem się w ślad za Nim. Obeszliśmy dookoła cały budynek. Nic. Nie znaleźliśmy Cię. Gdy mijały kolejne minuty coraz bardziej się martwiliśmy. Pomimo wielu procentów w krwi domyślaliśmy się, że to nie są dobre znaki od losu. Dołączył do Nas Johann i Wank. Jeden z nich zaproponował przeszukanie parku. Posłusznie obraliśmy tamten kierunek. Znowu głucha cisza. Kolejne 5 minut w plecy. Nerwowość osiągnęła apogeum. Rozdzieliliśmy się, gdy po raz 15 nie odebrałaś telefonu. Skierowałem się na północ i wtedy usłyszeliśmy pisk opon dochodzący od strony drogi szybkiego ruchu... Jak zobaczyłem Ciebie.. taką bladą.. Ja.. - zawiesił głos. W jego oczach zalśniły łzy. Ścisnęłam jego dłoń, którą jakimś cudem dosięgnęłam.

-Jest.. już.. dobrze.. - wyszeptałam z trudem. On energicznie zaprzeczył ruchem głowy. Nagle zniknął zawsze wesoły Stefan. Jego ciałem zawładnął przeraźliwy szloch. Trząsł się jakby było mu zimno. Ponowiłam uścisk jego kończyny. Nic to nie dało. Nie miałam pojęcia co się dzieje. Przecież żyłam, leżałam koło niego... A co jeśli nie chodziło o mnie? -Stefan.. - wychrypiałam, starając się przeanalizować wszystko co mi opowiedział i dotrzeć do sedna problemu. -Jestem.. przy... Tobie... - dodałam ostatkiem sił.

-Ale jego może już nie być... - pisnął. Kogo? Mów Kraft, mów... ! -On walczy o życie.. Lekarze nie dają mu szans.. - uniósł twarz i spojrzał na mnie zaczerwienionymi oczami. Rozwarłam wargi, bo po raz pierwszy widziałam, tak ogromną bezsilność. Nigdy wcześniej nie był przy mnie, aż tak otwarty emocjonalnie. Swoim zachowaniem, wręcz błagał mnie o pomoc. Ale co miałam zrobić, gdy nie znałam źródła rozpaczy. -On Cię uratował.. Michael Cię uratował. - spuścił głowę bezwiednie. Po tych słowach poczułam, że tracę przysłowiowy ,,grunt pod nogami.'' Ale.. Jak? Nic nie docierało do mojego ograniczonego umysłu. Leżałam wlepiając nieobecny wzrok w sufit. Nie potrafiłam zebrać własnych rozbieganych myśli. Nie panowałam nad organizmem. Po krótkim czasie sama poczułam słone krople na policzkach. To było jak gwóźdź do trumny, nóż prosto w serce.

Boże... Dlaczego? Dlaczego mu to robisz? Ja zaczęłam wątpić.. Zawsze wmawiałam sobie, że wiara mi pomoże w każdej kryzysowej sytuacji.. Uratuj go... Muszę wierzyć.. Ale... Boże... Udowodnij, że wiara na prawdę czyni cuda..

**********************
Jest i 18 :).
Ostatnio pojawiają się smutne rozdziały.
Taki zaplątał mi się pomysł na pokierowanie tej historii.
Mam wrażenie, że wprowadziłam zbyt dużo przytłaczających scen.
Ale ostateczny osąd pozostawiam Wam.
W pewnym momencie miałam kompletny zastój weny.
Myślałam nawet nad zawieszeniem opowiadania.
Po paru dniach intensywnego myślenia, idea objawiła mi się w śnie i przelałam ją na ,,papier''
Dziękuje za każdy komentarz i wyświetlenie, bo to motywuje dodatkowo.
Ferie zaczęłam trochę wcześniej, z powodu choroby.
Na szczęście wracam do zdrowia.
Zostawiam bloga na 10 dni.
Rozdział pojawi się jak wrócę z Zakopanego, najpóźniej 29 stycznia.
Tym, którzy również zaczynają swój odpoczynek, życzę aby te chwile trwały jak najdłużej. Każdemu należy się krótka przerwa od nauki/pracy.
Trochę się rozpisałam, jak nigdy, ale mam nadzieję, że ujęłam wszystkie istotne informacje.
Pozdrawiam :*

piątek, 8 stycznia 2016

Cud siedemnasty :)

Usiadłam na kanapie przeznaczonej dla członków kadry austriackiej, wraz z innymi partnerkami skoczków owej narodowości. Była tam również Sandra, która już z daleka zachęcająco się uśmiechała. Zajęłam miejsce właśnie obok wyższej o parę centymetrów ode mnie, szatynki. W powietrzu czuć było zapach mocnych, męskich perfum, którymi zapewne każdy z obecnych był cały wypsikany. Kątem oka spojrzałam na siedzącego na przeciwko Schlierenzauera. Miał na twarzy ten sam cyniczny uśmieszek i z radością witał każdego nowo przybyłego gościa.

Po 15 minutach dość drętwej rozmowy toczonej między zaprzyjaźnionymi mężczyznami, światła przygasły. Jeden reflektor oświetlał jasno, wcześniej skąpaną w ciemności scenę. Wzrok każdego z obecnych został skierowany na dyrektora FIS-u - Waltera Hoffera. Wszyscy byli ciekawi co imponującego ma do powiedzenia tak ważna persona w świecie skoków narciarskich.

-Witam serdecznie na spotkaniu inaugurującym nowy sezon Pucharu Świata. - zaczął nienaturalnie unosząc kąciki swych ust do góry. -Jesteśmy tu po to, aby z energią i zapałem przywitać nowy etap w Waszej karierze. Nie chcę zabierać Wam Waszego cennego czasu, więc jako zwieńczenie mojej krótkiej przemowy pragnę życzyć Wam samych zwycięstw i wiatru pod narty. - z jego gardła wydobył się basowy, zachrypnięty chichot.

-I nowej edycji tańca z belkami. - to zdanie dobiegło od stolika Niemców siedzących nieopodal. Wśród tych, którzy znajdowali się najbliżej szwabskiej kanapy przeszła stłumiona fala śmiechu. Znana osobistość z siwymi włosami ukłoniła się z gracją i opuściła podest przeznaczony dla mówców. Oświetleniowiec, jakby zaskoczony krótką, zwięzłą przemową mężczyzny w podeszłym wieku, przez dłuższy czas nie zapalał światła, które pozwoliłoby na powrót rozpoznawać innych wokół. Po chwili jednak, upewniając się, ze to już koniec uroczystej części balu nacisnął palcem włącznik i ogarnęła nas wszechobecna jasność. Niektórzy nawet zmrużyli powieki.

Spojrzałam na Krafta, następnie na Hayboecka, gdyż nie wiedziałam, czego dalej mogę się spodziewać. Ci jednak zafrasowani oglądaniem wnętrza sali, w ogóle nie zwracali na mnie uwagi. Cicho westchnęłam i sztucznie się uśmiechnęłam. Pozostało mi tylko czekać na jakikolwiek ruch ze strony kelnerów stojących w samym kącie ogromnego pomieszczenia. Myślałam, że chociaż rozdanie posiłku obędzie się bez niepotrzebnych ceregieli, och jakże się myliłam! Kobiety wraz z częścią męską obsługi weszły w rytm ,,Ody do radości''. Nie wiedziałam, że rozpoczęcie sezonu wiążę się z aż tak podniosłym nastrojem. Miałam szczerą nadzieję, że tylko wstęp jest tak sztywny, a później całe towarzystwo, mówiąc kolokwialnie się wyluzuje. Uprzejmy szatyn w dystyngowanym garniturze z wyraźną dostojnością podał mi jeden z kieliszków napełnionych szampanem. Tą samą czynność wykonał w przypadku reszty kadry. Po chwili od ścian odbijały się echem dźwięki stuknięć szklanymi naczyniami. Team Austriacki uczynił to samo i każdy życzył drugiemu jak najlepszego wejścia w sezon.

Na stoły trafiły wyśmienicie udekorowane dania. Zapachy unoszące się z parujących potraw ogarnęły wszystkich uczestników tego wyjątkowego wydarzenia. Z każdym kolejnym kęsem ulatywał ze mnie cały stres, jaki odczuwałam przed przybyciem na bal.

-Smacznego. - powiedział szatyn przyjmując przyjazny wyraz twarzy. Równie donośnym tonem życzyliśmy mu znakomitego posiłku. Po chwili ku zdziwieniu skoczków, jak i ich drugich połówek z głośników poleciała muzyka trafiająca w gust imprezowiczów. Typowe piosenki przeznaczone do tańca. Gregor uśmiechnął się zachęcająco w moją stronę, a ja domyśliłam się czego ode mnie oczekuje.

-To już chyba tradycja, że Austriacy muszą rozkręcić imprezę. - zaoponował Kraft unosząc zabawnie brwi. Podałam dłoń Schlieriemu, a on ujął ją tak jakbyśmy szli tańczyć walca, a nie mieli swobodnie poruszać się po parkiecie.

Okazało się, że przewyższający mnie o głowę partner ma do tego świetny dryg. W połowie piosenki wokół nas zaczęły ,,wyginać się'' także inne znane pary. Mogłam uznać, że w tym momencie rozpoczęła się ta przyjemna część inauguracji.

Jeden, drugi, trzeci... trzynasty kawałek przetańczony, każdy z innym towarzyszem, doszczętnie wydusił ze mnie resztki sił. Poznałam wiele nowych osób, w większej części mężczyzn. Gdy na stół trafiło tradycyjne niemieckie wino poczułam nagły przypływ ekscytacji i nie pytając nikogo o zdanie nalałam sobie sporą ilość trunku. Uwielbiałam delektować się smakiem bordowej cieczy. Po upływie 10-ciu minut DJ zarządził krótką przerwę. Chłopacy zdyszani przysiedli się do mnie i do Sandry.

-To chyba czas, żeby zintegrować bardziej całe towarzystwo. - zaproponował Michi.

-Co chcecie zrobić? - zainteresowałam się uzupełniając pusty już kieliszek. Spojrzeli po sobie wymieniając tajemnicze uśmiechy.

-Zagramy w butelkę. - oznajmił Stefan i chwycił puste naczynie po soku pomarańczowym. Rzucił to samo hasło w stronę niemieckiej części zgromadzonych, a także do rozbawionych Norwegów i Słoweńców. W efekcie nowego postanowienia w okręgu usiadło dwudziestu rozochoconych skoczków wraz z osobami towarzyszącymi.

-Pytania są nudne, więc je możemy pominąć. - zawołał Wank, którego poznałam stosunkowo niedawno, bodajże godzinę temu. -Wyzwania będą ciekawsze. - szturchnął swego przyjaciela - Wellingera w ramię i obaj już po chwili zanosili się donośnym śmiechem. Miałam dziwne wrażenie, że dla nich ta impreza już powinna się zakończyć, z wiadomych przyczyn.

-I nie ma obrażania się. Wszelkie czułości nie maja znaczenia, drogie Panie. - odezwał się Gangnes posyłając obecnym w kręgu kobietom potulne spojrzenie. Część z nich przytaknęła głową, a mężczyźni wyszczerzyli się w szczerym uśmiechu.

W pierwszej rundzie traf zadecydował o tym, że węższa część butelki wskazała Forfanga. Norweg spojrzał w stronę Wyroczni całej zabawy - Michaela. Ten dał mu proste zadanie za co został przez resztę zbesztany. Johann miał wyjść na dwór, wykrzyczeć przypadkowe męskie imię i dopowiedzieć ,,Gdzie się podziewasz kochanie?''.

Rzeczywiście nie budziło to tyle radości co wykonanie Prevca w duecie z Laniskiem piosenki ,,Chandelier''. Po tym występie musiałam udać się za potrzebą do toalety, o czym poinformowałam Gregora. Pogładziłam jego ciemne włosy i zniknęłam za filarem, a następnie za drewnianymi drzwiami. Ulżyłam własnemu pęcherzowi. Umyłam ręce, poprawiłam lekko rozczochrane włosy i wyszłam z łazienki.

Dochodziłam do jednego z marmurowych słupów. To co wtedy ujrzałam uderzyło we mnie z ogromną siłą. Zobaczyłam stojącego na środku Schlierenzauera czule obściskującego się z Sandrą! Ja.. nie wytrzymałam.. Nie sądziłam, że może dostać takie wyzwanie. Wlepiłam swoje niedowierzające spojrzenie w namiętnie całujących się byłych kochanków. Poczułam jak łzy napływają mi do oczu. Wyszłam z sali szczelnie owijając się, zgarniętym po drodze, czarnym płaszczem. Chłód górskiego powietrza owiał moją twarz z każdej strony, skutecznie ochładzając rozpalone policzki. W oddali zobaczyłam ławkę, z której schodziła już perłowa farba. Usiadłam na niej nie zwracając większej uwagi na możność ubrudzenia drogiego odzienia. Ukryłam twarz w dłoniach. Przecież miałam być silna.. Gdzie wtedy ulotniła się cała moja pewność siebie? Odeszłam wystarczająco daleko, aby nie słyszeć głosów dochodzących z sali. Wbiłam przesłonięty mgłą wzrok w pobliski park. Poczułam delikatny wiaterek z prawej strony i szybko wywnioskowałam, że ktoś zajął miejsce obok mnie.

-Nie wytrzymałaś? - zapytał Michael, powodując mój ledwo wyczuwalny strach. Podskoczyłam na ławce i wtopiłam przerażone spojrzenie w jego wyblakłe tęczówki, w których nie dostrzegłam ani krzty radości i podekscytowania. Z paru metrów jakie nas dzieliły czuć było woń alkoholu, którego widocznie owego wieczora sobie nie szczędził.

-Podobnie jak ty. - skwitowałam, widząc malujący się na jego twarzy grymas. -To było tak, jakby ktoś wbił mi nóż w plecy. - stwierdziłam, wzruszając ramionami. Starałam się sprawiać wrażenie obojętnej na wszelkie wydarzenia dotyczące balu. -Jak skończyli był zadowolony? - przygryzłam dolną wargę. Poskromienie wszelkiej ciekawości okazało się postanowieniem, wręcz nie możliwym do wypełnienia. Pokręcił przecząco głową. W duchu odetchnęłam z ulgą. - A ona? - weszłam na niezbyt stabilny grunt, ale widziałam, że blondyn chce coś z siebie wyrzucić.

-Nie wiem.. Wiem tylko jedno, zabije tego plastikowego blondasa - Tande. - burknął pod nosem. Splótł swoje dłonie razem i umieścił je z tyłu głowy. -Zawsze wiedziałem, że Norwedzy to nie kadra, to stan umysłu. Trzeba być debilem, żeby wymyślić takie bezsensowne wyzwanie. - spuścił powietrze, aby po chwili nabrać je haustem do płuc.

-Wiesz szampan, wino i wódka zrobiły Swoje. Jedyne pocieszenie jest takie, że będzie jutro zdychał z powodu kaca. - skomentowałam, szturchając go delikatnie w ramię. Chciałam spowodować, aby chociaż na chwilę jego kąciki ust drgnęły ku górze i już po chwili ujrzałam na jego twarzy szyderczy uśmieszek.

-Większość z nich będzie umierać, włącznie ze mną i Gregorem. Przewiduję nieciekawą noc. - cmoknął z dezaprobatą po czym złapał się za własne kolana. Spojrzałam na niego z ukosa. -Nie chcę, żeby ktoś zepsuł to, co tak długo budowałem.. - zamrugał kilkakrotnie, jakby upewniając się czy nadal znajduje się w tym samym miejscu.

-Na prawdę ją kochasz. - stwierdziłam pocierając swoje zmarznięte dłonie. Zapanowała przerywana szumem wiatru cisza. Nie chciałam jej kończyć, bo aż przyjemnie dzwoniło w uszach. Dawno nie czułam się tak miło siedząc w zupełnym milczeniu. Wtedy nachodzą człowieka różne przemyślenia, może zwolnić i zastanowić się nad własnym postępowaniem.

-Nie sądziłem, że będziesz z Gregorem. - poinformował oschle wymawiając jego imię ze znaczną odrazą. Zmrużyłam powieki. Czułam jak jego niechęć do szatyna napawa mnie niezrozumiałym uczuciem złości. Nie mogłam przecież wściekać się na to, że zawładnęła nim najzwyczajniejszą zazdrość. Jedynie wiadomość o tym, że pocałunek z Sandrą nie zrobił na Schlierenzauerze żadnego wrażenia, powstrzymywała mnie na wyklinaniu w myślach niewinnej szatynki.

-Przeciwieństwa się przyciągają. - powiedziałam, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Zmierzył mnie swoim badawczym wzrokiem, którym doszczętnie chciał wykryć moje wszelkie emocje. Zatopiłam twarz w ciepłym, puchowym szalu, który osłaniał moją szyję. -Nie boisz się tej odpowiedzialności związanej z byciem ojcem? - zapytałam stukając o siebie czubkami moich czarnych jak smoła szpilek.

-Dla Niej jestem w stanie skoczyć w ogień. Już od jakiegoś czasu chciałem założyć rodzinę, jednak wizja zrażenia do siebie Sandry skutecznie odstraszała mnie od zaproponowania jej ślubu. - jego kącik ust uniósł się do góry i po chwili opadł. -Wszystko się tak ładnie ułożyło. Jeszcze w to nie wierzę. To chyba zbyt dużo szczęścia jak na jednego człowieka. - spiął mięśnie i za żadną cenę nie był w stanie ich rozluźnić.

Pragnąc ostudzić nieco atmosferę bez słowa wstałam i przeszłam parę kroków. Nagle świat zawirował mi przed oczami i poruszałam się coraz szybciej do przodu. Zdezorientowany Hayboeck podążył za mną. Ból głowy, który zaczął się zupełnie niewinnie narastał z każdą minutą. Chód zamienił się w bieg. Przed czym chciałam uciec? Przed cierpieniem fizycznym? Przecież to niebotyczne.

Postanowiłam się zatrzymać, wysłuchując przy tym wołania rozsądku. Przystanęłam na twardym gruncie. Przetarłam powieki dłońmi. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie jak ogromne zmęczenie mną zawładnęło. W tymże momencie zorientowałam się, że już nie jestem w parku, a nigdzie w pobliżu nie widzę znajomej twarzy kuzyna. Uniosłam wzrok i gdy ujrzałam dwa ogromne światła przemieszczające się w moją stronę, zamarłam. Jedyne co zdołało mi przyjść na myśl to słowa dobrze znanej modlitwy.

-Michi? - pisnęłam najgłośniej jak potrafiłam, jednak nie usłyszałam odzewu. Wszystko działo się zbyt szybko, żebym mogła jakoś zareagować. Poczułam, jakby ktoś przygniótł mnie swoim ciałem i z całym impetem odepchnął na bok. Może tak właśnie mój organizm odczuł poturbowanie kołami samochodu? Tylną częścią głowy uderzyłam o coś cholernie twardego i obraz zupełnie mi się rozmazał. Zamknęłam oczy.

Zewsząd ogarnęła mnie ciemność. Wierzyłam z całych sił, że to jeszcze nie koniec mojej ziemskiej wędrówki, iż brak czucia w ciele w cale nie oznacza śmierci, a przecież wiara czyni cuda...Prawda..?
~ Je­dynym bólem ja­ki prze­raża mnie w śmier­ci, jest to, że można um­rzeć nie z miłości. ~

********************
Jest i 17! 
Smutna.
Mam wiele rzeczy do nadrobienia i powtórzenia na poniedziałek.
Rozdział napisałam wczoraj, aby uśmierzyć ból związany z decyzją mojego idola.
Zawiesił karierę i czułam jakby świat zwalił mi się na głowę.
Teraz już wiem, że wróci. 
Tak przeczuwam. 
W następnym sezonie możemy się spodziewać nagłówków : Powrót Austriackiego Mistrza. 
Złoty medal z IO z 2018r. zawiśnie na jego szyi. 
Tymczasem ja pozdrawiam i życzę miłego weekendu <3

niedziela, 3 stycznia 2016

Cud szesnasty :)

-Podasz mi kask? Jest w szafie. - powiedział błagalnym tonem wpychając do niewielkiej torby kolejną parę skarpet. Wywróciłam oczami i nałożyłam redbullowy hełm na głowę. - Nie wygłupiaj się. I tak już jesteśmy spóźnieni.

-Nie zmieścisz. - dopowiedziałam skutecznie zamykając mu tą stale otwartą buzie. -Podobno to dziewczyny długo się szykują. - westchnęłam teatralnie sięgając po jego białe rękawice z czerwonymi naszywkami. Rozejrzał się uważnie po pokoju i ruszył w drogę do drzwi taszcząc ze sobą nasze pakunki. -Gogle też mam sobie założyć na oczy. Myślę, że będą mi spadać. - wygięłam usta w podkówkę. Zaśmiał się nerwowo i rzucił mi kolejne potulne spojrzenie. Wzięłam w rękę okulary ochronne i delikatnie kopnęłam go w tylną część ciała, bo stał jak krowa do doju.

-Już. Czekaj. Kluczyki. - burknął.

-Idź, bo jak dalej będziesz się tak grzebał to wyjdziemy stąd dopiero wtedy, kiedy dinozaury powrócą na ziemię. Zostaw moją walizkę, wyprowadź samochód, a ja resztę sprawdzę. Jak widzę ty dziś nie nadajesz się absolutnie do niczego. - oznajmiłam poganiając go zamaszystym machaniem częścią jego sprzętu. Odpowiedział mi tylko uśmiechem i po chwili już go nie było. Ogarnęłam wzrokiem całe pomieszczenie, a mój wzrok spoczął na skórzanym portfelu. Tak zapewne gdyby nie ja przez kolejny tydzień żylibyśmy na rachunku chłopaków. Pokręciłam niedowierzająco głową i wcisnęłam własność Schlierenzauera głęboko do kieszeni. Wzięłam wszystko co znajdowało się w praktycznie pustym pokoju.

Zbiegłam po śliskich schodach na przedostatnim niemal nie wykonując fikołka w przód. Przed twardym lądowaniem uchroniła mnie, pokryta bladoniebieską farbą, barierka. Kawalerka siostry Gregora nie mieściła się w najpiękniejszej dzielnicy Innsbrucku, ale po co miała wynajmować willę z basenem, skoro przebywała tu raz na ruski rok? Otworzyłam drzwi srebrnego Audi i zatrzasnęłam je za sobą.

-Uważaj! - przywitał mnie hałaśliwym krzykiem.

-Nie ma za co Gregor. Dla mnie noszenie Twoich rzeczy to czysta przyjemność. - powiedziałam ironicznie rzucając kask na tylne siedzenie. Zaczęłam majsterkować przy nowoczesnym radio zamontowanym w równie progresywnym aucie. Włączyłam jedną z niemiecko- języcznych stacji. - I don't care, I love it! - nuciłam najgłośniej jak umiałam. Schlieri nie musiał nawet się upewniać i przesunął pokrętło poziomu głośności na poziom 23. Słychać głośne basy i nasze fałszowanie. Na przypieczętowanie zakończenia piosenki złożyłam na jego policzku delikatny pocałunek, a na moje usta wpełzł zalotny uśmieszek.

Zmieniłam się. Przez ostatnie dwa miesiące wręcz rozkwitłam. Porzuciłam obawy, zaczęłam żyć. Stefan sprowadził z Włoch swoją kuzynkę, która była adwokatem. W razie jakiejkolwiek sprawy mogła nam się przydać. Uchodziła za najlepszą obrończynię w całej Europie. Niezły prestiż jak na kobietę. To pod wpływem szatyna siedzącego obok, moje istnienie nabrało sensu.

(...) Usłyszałam wyraźną panikę w jego głosie. Gdyby nie przeraźliwe piski prawdopodobnie nadal bym smacznie spała. Obudziłam się i co ujrzałam? Czerwonego jak burak Gregora miotającego się na wszystkie możliwe strony.

-Co jest? - spytałam nerwowo dość szybko wychodząc z sennego letargu.

-Nie zabrałem portfela! Nie przepuszczą Nas przez granicę! - zawołał z wybałuszonymi oczami. Jedyne co nasuwało mi się na myśl to wybuchnięcie gromkim śmiechem. Sięgnęłam ręką do kieszeni i pomachałam mu jego własnością przed oczami. Chwycił ją niemal natychmiast i okazał blond strażniczce Swój, a potem mój dowód.

-Wisisz mi butelkę na prawdę dobrego wina. Tylko nie jakichś pomyi za 5 euro tylko prawdziwe, białe, wytrawne. - wyliczyłam na palcach, a kąciki moich ust poszybowały do góry.

-Oczywiście kochanie. Kupię Ci co tylko zechcesz. Gdyby nie ty przez najbliższe dni byłbym spłukany. Dzięki Tobie pogodziłem się z Michim i Stefanem. Jak ty to robisz? - zapytał zaintrygowany.

-Słodka tajemnica, skarbie. - rzekłam, a ze schowka wyciągnęłam paczkę miętowych gum do żucia. Bez wahania jedną z nich z wyraźnym zadowoleniem wpakowałam do buzi.
Resztę drogi przebyliśmy zacięcie omawiając nowe przepisy. Tak, tak te całe skoki narciarskie nieźle mnie wciągnęły. Zaczęłam nawet rozpoznawać skoczków innych niż Austriacy! Po paru godzinach jazdy naszym oczom ukazał się dość duży napis powitalny z nazwą Klingenthal na pierwszym planie. Oparłam głowę na ciemnoszarym obiciu siedzenia.

-Gratulacje znów udało ci się nas nie zabić. - mrugnęłam do niego widząc z każdej strony oświetlony budynek ,,Hotel des Vosges''. Świetnie.. Czułam się podekscytowana. Chciałam zobaczyć zawody na żywo. Nie letnie, bo igielit wychodził mi już uszami, ale te prawdziwe, zimowe, na śniegu, chociażby sztucznie sprowadzonym .

-Już myślałem, że nie dojedziecie.- odparł Michael widząc nasze twarzyczki na horyzoncie. Powitał mnie delikatnym przytulasem, podobnie jak Stefan. Miałam wrażenie, że on również uległ zmianie. Nagminnie nie było go w domu Hayboecka. Nie rozmawiał ze mną tak często jak kiedyś. Po prostu nasze relacje podupadły.

-Nowy sezon wita! - powiedział entuzjastycznie niewysoki blondyn z żabimi oczkami. Zawtórowałam mu radosnym okrzykiem ,,Hura!'' i razem z resztą bandy weszliśmy dostojnym krokiem do najbogatszego ,,przytułku wariatów'' w całej mieścinie. Gregor pewnie złapał moją rękę, a mi pozostało obdarzać każdego minionego faceta obojętnym spojrzeniem. No i zobaczyłam jego! Cholera, przez ostatni miesiąc gadaliśmy przez skype prawie codziennie, a to wszystko za sprawą mojej obecności na zawodach w Einsielden.

-Koga ja widzę? We własnej osobie Malak! - zaśmiał się, a ja puszczając dłoń szatyna rzuciłam się mu w ramiona powodując minimalne zachwianie równowagi jego postury. Zaśmiał się melodyjnie, uniósł mnie do góry i obrócił się wokół własnej osi. -Nawet nie wiesz, jak nie moglem wyczekać naszego kolejnego spotkania. - odwzajemniłam gromki chichot, a po chwili stałam już na podłodze.

-Ja też Johann, ja też. - poinformowałam zgodnie z prawdą i kątem oka zerknęłam na stojącego za nami Schlierenzauera, który właśnie skrzyżował ręce na piersi. -Nie mów kochanie, że jesteś zazdrosny? - spytałam bez ogródek posyłając mu spojrzenie pełne kokieterii.

-A mam być o takiego byle jakiego Norweżyne? - poklepał Forfanga po ramieniu i przeniósł Swój wzrok z Niego na mnie.

-Ja na Twoim miejscu bym był. - wtrąca się Kraft machając przed naszymi twarzami kluczykami do pokojów. -Heinz się pomylił i nie wziął Wam wspólnego pokoju. Koniec gorącego romansu. - oznajmił żartobliwie.

-Czyli mam jakieś szansę na szybki numerek? - Norweg poruszył brwiami za co dostał porządnego kopniaka w piszczel.

-Jeśli kupisz sobie dmuchaną lalkę to owszem. - skomentowałam kiedy ten zwijał się z bólu. Mrugnęłam do niego prawym okiem, zgrabnie wyminęłam i udałam się do pokoju z numerem 45.
Gdy otworzyłam drzwi poczułam silny, ciężki zapach drewna, z którego wykonane były świeżo polakierowane meble. Oparłam walizkę o jedną z etażerek i miałam ochotę zakopać się pod kołdrą. Ale byłoby to za proste.. Bal inaugurujacy nowy sezon, na który wypadałoby się udać, miał odbyć się za około 3 godziny. Zero odpoczynku. Ani krzty zrozumienia.. Sięgnęłam ręką po koc leżący na skraju łóżka i okryłam się nim po sam nos.

,,Co jeśli ponownie się zawiedziesz? Zaufałaś, a może to był błąd? Gregor nie jest święty, ma swoje za uszami. Nie może Cię zranić, bo się po tym nie podniesiesz. Każda porażka jest sprowadzeniem człowieka prosto na ziemię, niczym boksera na twarde deski ringu. Za pierwszym razem podniesie się. Uderzony po raz drugi straci kontrolę nad własnym ciałem, za trzecim zaś podejściem najczęściej następuje nokaut. Malak przemyśl Swoje decyzje zanim będzie za późno.''

Obudziłam się zlana potem. We śnie przez cały czas towarzyszył mi ten tajemniczy głos, który ranił mnie z każdym kolejnym słowem. Po chwili ochłonięcia poczułam powiew chłodu na własnej twarzy. Skąd się wzięły te wątpliwości? Nie znałam odpowiedzi jak na większość rodzących się w mojej głowie pytań. Czy nowa sytuacja dla mojego organizmu była, aż tak trudna do przyswojenia? Przecież Gregor od początku naszego związku nie popełnił żadnego błędu. Kłóciliśmy się ale często żartobliwie.. Cholera.. Sprawdziłam godzinę na wyświetlaczu w telefonie, a moje oczy niemal nie wyszły z orbit. 20 minut do tego, aż przyjdzie po mnie Schlierenzauer..

Otworzyłam torbę z ubraniami. Ostatnio Greg siłą zabrał mnie na zakupy i płacił za każdą rzecz, na którą choćby spojrzałam. Takim sposobem sukienki nie mieściły mi się w tej małej, ciasnej walizce, a o zabraniu kilku wygodnych kompletów strojów mogłam zapomnieć przez kolejne parę miesięcy. Wzięłam pierwszą z brzegu kreacje w kolorze biało-turkusowym. Miała tiulowy dół, a górę wykończoną cekinami. Wyglądała cudownie jak każdy ubiór starannie złożony i umieszczony w skórzanej torbie.

(...) Do moich uszu dobiegło ciche pukanie. Wpinałam wsuwkę we włosy, gdy ktoś kto wcześniej upominał się o wejście, przekroczył próg mojego tymczasowego pomieszczenia. Już z daleka poczułam jego mocne perfumy. Moim oczom ukazał się brunet w dystyngowanym stroju. Na jego widok na moich ustach zagościł eufemistyczny uśmiech. Nie jego się wtedy spodziewałam. Obejrzałam go od samych czubków wylakierowanych butów, aż po koniuszek idealnie ułożonych włosów.

-Świetnie wyglądasz. - zakomunikował, odwzajemniając przyjazny wyraz twarzy jakim go wcześniej obdarzyłam. -Prezent od Gregora? - wymamrotał spoglądając ukradkiem na naszyjnik, znajdujący się w pudełku o złotym kolorze. -Będzie Ci pasował. - dodał jakby od niechcenia.

Pierwszy raz od wielu dni mieliśmy okazję porozmawiać, co prawda do opuszczenia hotelu zostało nam jakieś 10 minut, ale lepsze to niż nic. Sięgnęłam ręką po ciężką ozdobę i podałam osłupiałemu chłopakowi. Odgarnęłam włosy do przodu i wnet wszystko stało się dla niego jasne. Zrobił krok w moją stronę. Przez przypadek przejechał palcami po mych plecach. Nieoczekiwanie przeszedł mnie dreszcz. Spojrzałam przez ramię na speszonego Krafta.

-Dziękuje. Wyjaśnisz mi co się ostatnio z Nami dzieje? - rzuciłam tak ważne dla mnie pytanie, które w myślach zadawałam sobie codziennie. Obróciłam się tak, aby ujrzeć go ponownie w całej okazałości. - To, że jestem w związku wcale nie oznacza, że mam od górny zakaz przyjaźni z kimś innym. - dodałam śmiało, nie wiedząc jakiej reakcji mogę się spodziewać.

-Po prostu mam mniej wolnego czasu. Ty zajęłaś się Gregorem, a ja treningami. - wzruszył ramionami. - Nie musisz się tym przejmować, nadal możesz na mnie liczyć... Tylko wiem, że lepiej wygadać się komuś bliższemu od przyjaciela. - zakończył spuszczając wzrok na swoje złączone dłonie. -Jeśli masz jakąś sprawę to wal śmiało. - zachichotał cicho, a ja nie odpowiadając na jego stwierdzenie zmniejszyłam dzielącą nas odległość i zarzuciłam mu ramiona na szyję głową wtulając się w jego tors.

-Malak! Sukces, wyszykowałem się przed Tobą! - zaświergotał stojący na korytarzu Schlierenzauer. Odsunęłam się od Krafta, sięgnęłam po telefon, schowałam go do torebki i wraz z brunetem wyszłam z pokoju. - Mam czuć się zazdrosny? - zapytał, udając, że dogłębnie nas analizuje.

Zmierzwiłam ręką jego włosy. Wtedy wiedziałam, że już po mnie. Pewnie układał je ponad 2 godziny. Ruszyłam biegiem przez hol, nie czekając na windę szybkim tempem zeszłam po schodach. Jednak był na tyle wysportowany, żeby na ostatnim przystanku mnie dogonić. Zgięłam się w pół na oznakę zmęczenia. Po chwili uniósł mój podbródek i musnął moje wargi swoimi, tak jak za pierwszym razem.

-Tobie jestem w stanie wszystko wybaczyć. - wyznał, a ja się do Niego przytuliłam. Chciałam, żeby tak było już na zawsze. Żeby rodzice odpuścili szukanie mnie po całym świecie. Gdzieś głęboko w sercu wierzyłam, że kiedyś czeka mnie taka przyszłość, a przecież wiara czyni cuda.

**********************
Jest i 16!
Tuż przed konkursem na mojej ukochanej Bergisel ♥
Lecę dmuchać pod narty moim ulubieńcom. 
Pozdrawiam :*