Podniosłam się i leniwie spojrzałam przez okno. Zatłoczone ulice miasta.. Piękny widok na góry. Brunetka naprawdę się postarała. Mój wzrok padł na jakiś dziwny obiekt naprzeciwko mnie w odległości około kilometra. Cały zielony nie za bardzo szeroki pas.. Porzuciłam rozmyślania na temat tajemniczego miejsca i postanowiłam udać się do Sabiry.
Zapukałam cicho. Po chwili dopiero przemyślałam, że jest w okolicach godziny 6. Zazwyczaj tak wstawałam. Postukałam się po czole. Z zamiarem powrotu do swego pokoju odwróciłam się na pięcie. Gdy tylko to uczyniłam przywitał mnie radosny głos dziewczyny.
-Malak. Wejdź. - powiedziała. Przyjrzałam się jej i nie zauważyłam nawet cienia zmęczenia.. Czyli też była rannym ptaszkiem. Powolnym krokiem weszłam do środka. Zupełnie jakbym bała się własnego cienia.
-Obudziłam Cię? - zapytałam dla formalności aby nie wyszło, że jestem niegrzeczna lub nieuprzejma i bez wahania będę się jej wpychać do pokoju codziennie nad ranem.
-Nie. - uniosła brew do góry i zaciekawiona spojrzała na zegarek. -Normalni ludzie raczej wstają o 8-9. Nie widziałaś ruchu na ulicach? - zaśmiała się cicho.
-Już ósma - nie dowierzałam w słowa towarzyszki, lecz ta tylko pokiwała głową. -Zazwyczaj wstawałam wcześniej - pokiwałam głową z dezaprobatą dla reformy moich zwyczajów.
-Spokojnie mi też na początku ciężko było się przyzwyczaić do zmiany strefy czasowej. Teraz to o wiele łatwiejsze, po tylu wyjazdach.. - na chwilę umilkła. Po kilku minutach na jej twarzy znów zagościł uśmiech. - Co u Cioci ? Czemu nie zostałaś? - spytała troskliwie. Po mojej twarzy przemknął cień.
-Ona.. nie żyje. - odparłam z wielkim trudem wypowiadając owe słowa. Sabira szerzej otworzyła oczy. -Zginęła.. -dodałam szeptem próbując powstrzymać napływające do oczu łzy. -Mam dziś porozmawiać o tym z Jej synem, Michaelem.. - zakończyłam wbijając wzrok w podłogę.
-Jak On się czuje? - zadała pytanie na które nie do końce znałam odpowiedź. Zamieniłam z Nim 2 może 3 zdania. Milczałam. Po chwili uznałam, że zmiana tematu będzie najstosowniejsza.
-Myślisz, że jeszcze śpi? - z zainteresowaniem zapytałam brunetkę. Pokręciła karcąco głową. -Pojadę do Niego - dopowiedziałam a po chwili znajdowałam się już przy drzwiach.
-Jak tylko wrócisz zajrzyj do mnie. - dodała stanowczo po czym pomachała lekko ręką na pożegnanie.
Po wyjściu na korytarz zaczęły mną targać różne emocje. Sama nie wiedziałam czy potrafię tak po prostu zwierzyć się komuś obcemu. Była to moja rodzina, ale jak do tej pory nie miałam miłych w wspomnień z najbliższymi. Wbiłam wzrok w podłogę i poważnie zaczęłam się wahać. Z zamyśleń wyrwała mnie przechodząca obok sprzątaczka. Po spełnieniu jej prośby o przesunięciu się podjęłam odważną decyzję. Przekręciłam klucz w zamku, aby nikt nie odwiedzał mnie pod nieobecność. Zjechałam windą na poziom 0 i pewnym krokiem ruszyłam ku wyjściu. Rozejrzałam się dookoła i przeszłam spacerkiem pod znany mi adres.
Tym razem zadzwoniłam dzwonkiem, którego wcześniej nie zauważyłam. Czekałam dobre 5 minut aż ktoś mi otworzył. Nie byle jaki ktoś - Stefan. Kiedy ujrzał moją drobną postać wykonał gest zapraszający do środka.
-Cześć - przywitał się trochę zakłopotany. Zapewne krępował go brak koszulki na sobie zaśmiałam się pod nosem po czym przeszłam do salonu.
-Jest Michael? - zapytałam rozglądając się po pokoju, po czym skierowałam wzrok na niewiele wyższego ode mnie bruneta. Zaprzeczył ruchem głowy.
-Wyjechał gdzieś wcześnie rano. Zapewne ten idiota coś znowu wymyśli - westchnął. -Schlierenzauer jest mistrzem w wymyślaniu świetnych zabaw. - zacisnął zęby. Popatrzyłam na niego zdezorientowana. Kto? Sch..? -Znaczy, nasz kolega z drużyny..- dodał po chwili widząc moją minę. Chwila.. Drużyny? Oczy zrobiły się jeszcze większe.
-Gracie w piłkę nożną? - wypaliłam bez zastanowienia. Coraz bardziej przyzwyczajałam się do Jego czekoladowych tęczówek. Ukazał zęby w szerokim uśmiechu.
-Zgaduj dalej, Malak. - mrugnął do mnie porozumiewawczo. - Od razu widać, że nie jesteś stąd. Napijesz się czegoś? - spytał idąc w stronę kuchni. Podreptałam za Nim, sama nie wiem czemu. Rozejrzałam się ciekawie po beżowym pokoju z ciemno drewnianą podłogą.
-Wody. - stwierdziłam bez namysłu. Gdy byłam w Turcji nie piłam niczego innego. Uniósł jedną brew do góry po czym odwrócił się na pięcie, wyjął szklankę i nalał do niej przezroczystej cieczy.
-Michi zawsze taki jest. Umawia się z kimś, a później wyjeżdża i ja się zajmuje Jego gośćmi. - podał mi napój do ręki. Upiłam łyk i dopiero po chwili zrozumiałam znaczenie słów które przed chwilą wypowiedział. Odstawiłam kubek.
-Nie chciałam Ci przeszkadzać. Lepiej będzie jak już pójdę. Obróciłam się o 180 stopni. Po chwili poczułam jego dłoń na nadgarstku.
-Nie o to mi chodziło. Czasami najpierw mówię później myślę. - jednym ruchem sprawił że stanęłam na powrót twarzą zwróconą w Jego stronę. Spuściłam głowę a on uwolnił moją rękę z uścisku. -Nie skomplikujesz mi dnia gdy trochę dłużej zaczekasz na Hayboecka. - posłał mi szczery uśmiech po czym wstawił wodę w czajniku.
-Skoro więc mam już na Niego poczekać, może opowiesz mi jaka to drużyna? -zaciekawiłam się rzeczą, która nie dawała mi spokoju.
-Miałaś zgadywać. Ale skoro tak bardzo chcesz to Ci powiem. Jesteśmy skoczkami narciarskimi. - popatrzyłam na Stefana rozbawiona. Byłam święcie przekonana, że sobie ze mnie żartuję. Po jego wyrazie twarzy wywnioskowałam, że mówi poważnie.
-Przepraszam, nie chciałabym Cię wkurzyć, ale mówisz serio? Skaczecie na nartach? - wybałuszyłam oczy i przejechałam palcem po blacie. -Jak? Jak można skakać na dwóch deskach? - starałam się powstrzymać śmiech. -Jeszcze się nie zabiliście? - zdziwiłam się.
-Nigdy nie słyszałaś o tej dyscyplinie? W tureckiej telewizji o tym nie mówią? - spojrzał na mnie zdumiony. Zaprzeczyłam ruchem głowy. Po tym pytaniu zdecydowanie straciłam dobry humor.
-Więc już wiem co będziemy dzisiaj robić.- stwierdził, a czajnik zaczął gwizdać jak oszalały.
-A kto powiedział, że chce coś z Tobą robić? - chciałam się z Nim lekko podrażnić.
-Nikt nie musiał mi tego uświadamiać, sam do tego doszedłem. - puścił mi perskie oko po czym zalał wrzątkiem torebkę z zieloną herbatą.
-Twoja dedukcja jest błędna, Panie Kraft. - wypowiadając Jego nazwisko zbiłam bruneta z pantałyku. Odczytałam je wypisane złotymi literami na skrzynce pocztowej. Jak widać przydało się.
-Jest jak najbardziej prawidłowa. Zobaczysz, że można skoczyć na dwóch deskach. Zanim Michi wróci wszystko dokładnie Ci objaśnię. - poinformował mnie zadowolony.
Przez moją głowę zaczęły przebiegać dziwne myśli. W pewnym momencie stwierdziłam nawet, że cieszę się iż nie zastałam Michaela w domu. Odgoniłam to stwierdzenie tak szybko jak pojawiło się w moim umyśle. Co tak na mnie działało? Czekoladowe oczy, białe jak perły zęby stale odsłaniające się w uśmiechu? To co się działo nie było wywołane wiarą.. A przecież tylko wiara potrafi czynić i tworzyć takie cuda.. Tak??..
***********************
Jest i 4.
Bardzo dobrze i sprawnie pisało mi się ten rozdział.
Możecie ocenić efekty w komentarzu.
Pozdrawiam :*
Sisss perfect <3333333
OdpowiedzUsuńpisz, piszzz ;D weny i buźka ;*
Zakochałam się w tym rozdziale *_*
OdpowiedzUsuńJest idealny :)))
Pozdrawiam:*
Buziaki i weny :*
Genialny :*
OdpowiedzUsuńCzekam na następny :)
Buziaki :****